.
Znajomy powiada, że te wszystkie kuratoria, ministerstwa, programy nauczania, trzeba porozwiązywać (dosłownie: „zaorać”) i nie bawić się w żadne reformowanie. Problem w tym, że nie wystarczy rozwiązać stare struktury, bo nowe – z braku ludzi – będą budowane w podobny sposób.
Czasami bywam proszony o napisanie artykułu na tematy dotyczące funkcjonowania polskiej oświaty. Zawsze przy tym się męczę. Muszę bowiem odnieść się do tego, co aktualnie dzieje się na niwie szkolnej, poszukując punktów stycznych z tym, co nazywam klasyczną edukacją katolicką.
W praktyce przypomina to poszukiwanie ziaren prawdy na glebie totalnie zachwaszczonej. Takie pisanie jest zatem szczególnie niewdzięczne. Bo owszem, serce mi mówi, że usuwanie historii ze szkół jest szkodliwe, ale tak szczerze powiedziawszy, to aktualnie obowiązujący program wcale mi nie odpowiada.
Jałowe zajęcie
Jeden przykład. W podręczniku do historii mojego syna (zresztą pobierającego nauki w szkole katolickiej) znalazłem informację, że za Mieszka I miały miejsce w Polsce antykatolickie powstania. Były, nie były – nie jestem historykiem – ale jedno wiem: w moich podręcznikach do historii (za komuny) nie było takich mocnych sformułowań. Nie chcę przez to powiedzieć, że za Gierka nie funkcjonowała propaganda antykatolicka. Chodzi mi tylko o to, że za komuny i teraz – z mojej perspektywy – naprawdę niewiele się zmieniło.
Dlatego zastanawianie się: „czy nowo wprowadzane reformy są dobre czy złe?” – jest zajęciem dosyć jałowym. Choć obiektywnie patrząc czym więcej tych reform tym gorzej dla systemu oświaty. Z tego punktu widzenia zawsze lepiej, gdyby udało się powstrzymywać „reformy”.
Orka na ugorze
Znajomy powiada, że te wszystkie kuratoria, ministerstwa, programy nauczania, trzeba porozwiązywać (dosłownie: „zaorać”) i nie bawić się w żadne reformowanie. Problem w tym, że nie wystarczy rozwiązać stare struktury, bo nowe – z braku ludzi – będą budowane w podobny sposób. Przykładem niech będzie edukacja domowa, która choć funkcjonuje poza systemu szkolnictwa (no może nie do końca, ale jednak) nie może uwolnić się od postępowej nowomody edukacyjnej.
Paradoksalnie – to co nie absorbuje państwowy system oświatowy, z uwagi na swoje skostnienie, łatwiej przyswajają niektórzy edukatorzy domowi, którzy są tu bardziej kreatywni w akceptacji modernistycznych czy postmodernistycznych nowinek. Piszę to na podstawie obserwacji edukacji domowej z poziomu Intrenetu. Nie chcę urazić tych wszystkich, którzy nie poddają się intelektualnej presji edukacyjnej nowomowy (ale coś mi się wydaje, że są w mniejszości).
Znam też szkoły prywatne, które są z gruntu antykatolickie i zatopione w postępizmie. Dlatego też jestem przekonany, że nie wystarczy sprywatyzować szkolnictwo (choć serce mówi, że trzeba), należy jeszcze dodatkowo dotrzeć do ludzi i przekonać ich do klasycznej wizji nauczania i wychowania.
A to jest o wiele trudniejsze od doraźnych posunięć politycznych.