
.
Termin „zaburzenia emocjonalne” wypiera ostatnio termin „problemy wychowawcze”. Takie postawienie sprawy zasiewa wątpliwości: czy jest tu jeszcze miejsce dla rodzica, wychowawcy, czy musi już wkroczyć lekarz, ewentualnie psychoterapeuta?
Czym są zaburzenia emocjonalne u dzieci?
Zaburzenia emocjonalne są różnie definiowane. Najogólniej można powiedzieć, że rzecz dotyczy problemów z przeżywaniem i ujawnianiem emocji.
Najczęściej młody człowiek nie potrafi opanować gniewu lub lęku. W pierwszym przypadku dochodzi do agresywnych zachowań wobec kolegów, w drugim – do nasilenia reakcji o charakterze wycofującym (np. lęku przed szkołą).
Zaburzenia mogą wynikać z określonego bagażu genetycznego, z wadliwego funkcjonowania układu nerwowego, hormonalnego itp. Ale ich przyczyną mogą być również błędy wychowawcze, na przykład nadmierne karanie, zaszczucie dziecka, czy zbyt duża swoboda, która sprawia, że dziecko nie uczy się panować nad sobą i na problemy reaguje nieadekwatnie.
Do rozchwiania w omawianym zakresie mogą prowadzić też zdarzenia silnie nacechowane emocjonalnie, np. śmierć bliskich, rozwód rodziców itp.
Jeśli zachowanie dziecka ma podłoże somatyczne, związane z niedomaganiem np. układu nerwowego, to niewykluczone, że wskazane będzie leczenie farmakologiczne. W przypadku zaniedbań wychowawczych, decydująca będzie zmiana podejścia w tym zakresie.
Mit nr 1. Zaburzenia emocjonalne determinują zachowanie
Nieporozumienia biorą się na styku biologii i pedagogiki. Jeśli lekarz stwierdzi, że dane zachowanie może mieć źródło w złym funkcjonowaniu układu nerwowego, to nie zawsze da się jasno określić, czy owa dysfunkcja determinuje zachowanie dziecka, czy tylko – nazwijmy to tak – wywiera nań pewną presję?
Całkiem możliwe, że takie zachowanie dałoby się skorygować poprzez większy wysiłek wychowawczy. Przykładowo: czynnik biologiczny może przyczyniać się do wzmożenia agresji, ale nie musi jej warunkować.
Dzieci z tzw. ADHD bywają leczone farmakologicznie, ale czasami odnosi się wrażenie, że wystarczyłaby zmiana podejścia rodziców do dziecka, czy po prostu uporządkowane problemów rodzinnych, żeby wygasić „zaburzenie emocjonalne”.
Tymczasem bywa, że nawet niewielkie problemy zdrowotne służą do usprawiedliwienia własnych błędów lub po prostu lenistwa rodziców, a w wymiarze ideologicznym pomagają usprawiedliwić liberalne koncepcje wychowawcze.
Oczywiście – nie zawsze będzie to możliwe. Zaburzenia w funkcjonowaniu układu nerwowego mogą przyjąć taką formę, że nawet największy wysiłek wychowawczy przyniesie niewielkie efekty.

Mit nr 2. Emocje są najważniejsze
Akcentowanie tzw. zaburzeń emocjonalnych wpisuje się w ogólny nurt współczesnej psychologii, która nadmiernie akcentuje znaczenie uczuć¹ w zachowaniach ludzkich kosztem rozumu i woli (por. Ryszard Polak, Człowiek i moralność w myśli Jacka Woronieckiego, Warszawa-Radzymin 2017, str. 231)
O. Jacek Woroniecki zauważył, że „przewaga czynnika uczuciowego czyni je [wyższe władze umysłowe, rozum, wolę – dop. DZ] biernymi, egoistycznymi, subiektywnymi; powoli wyłonią się wady, które utrwalają destrukcyjny wpływ pierwiastków zmysłowych. Przewaga czynnika duchowego woli przy harmonijnym rozwoju i współdziałaniu uczuć uczyni życie i człowieka czynnym, twórczym, zdolnym podporządkować się obiektywnym wymaganiom dobra ogólnego, a niepozbawionym jednak uroku i wdzięku, które czynniki uczuciowe wnoszą do naszego życia” (Etyka [w:] Zarys filozofii. Praca zbiorowa t. 2, Lublin 1929; cyt. za: R. Polak, dz. cyt., str 206-207).
O. J. Woroniecki stwierdza zatem wyraźnie, że położenie akcentu na uczucia, popędy, wcześniej czy później musi prowadzić do rozwoju wad moralnych.
Dlaczego? Opanowane uczucia są jednym z elementów cnoty. Ich nieopanowanie implikuje zatem nieuchronnie pojawienie się wad.
Emocje mają być zawsze przyjemne
Współczesna pedagogika w ślad za psychologią uczyniła z uczuć/emocji swoistego bożka, któremu podporządkowane są rozum i wola. W gruncie rzeczy chodzi o to, by były one przyjemne i nie prowadziły do przykrości.
Przy czym emocje są przyjemne, gdy nie są powstrzymywane.
Weźmy pierwszy z brzegu przykład – odżywiania. Człowiek umiarkowany w jedzeniu musi sobie radzić, że smutkiem, który pojawia się w momencie powstrzymania się od spożywania pokarmów.
Dążąc do uformowania cnoty musi w pewnym momencie się zatrzymać, czyli odmówić sobie niektórych potraw. A to właśnie rodzi smutek! Jeśli dziecko go nie opanuje, to może ono odrodzić się w postaci gniewu skierowanego w stronę rodziców. W ten sposób powstają złe emocje.
To dwie typowe reakcje na niezaspokojone pragnienia (potrzeby).
Moralność a emocje
Tak jak już wspomniałem – niektórzy współcześni pedagodzy radzą zaspokajać pragnienia, potrzeby dziecka, aby chronić je w ten sposób przed złymi emocjami. Problem w tym, że nie zawsze pragnienia są dobre, czasami po prostu nie mogą być zaspokajane, i dlatego dziecko powinno uczyć się panowania nad nimi.
W „emocjonalnym podejściu” pomija się kontekst moralny. Dobrem jest to co jest zgodne z emocjami, a to oczywisty fałsz.
Jeżeli dziecko zatem histeryzuje w sklepie, to podobno wyraża w ten sposób swoje naturalne emocje i rodzic nie powinien w to ekspresyjne zachowanie ingerować w danej chwili (ewentualnie może później przeprowadzić rozmowę, z której i tak nic nie będzie wynikało).
Jeżeli jest ruchliwe – ciągle biega, podskakuje, to widocznie ma takie potrzeby ruchowe. Ale czy nie można te naturalne potrzeby ruchu racjonalizować, opanowywać?
Jeżeli dziecko grymasi przy jedzeniu, to również odżywia się zgodnie ze swoimi naturalnymi potrzebami. Cnota umiarkowania w jedzeniu i piciu zakłada umiar i racjonalizowanie odżywiania w kontekście zdrowotnym, ale również to, by pragnienie odczuwania przyjemności płynącej z jedzenia nie wpływało na zachowania moralne.
Pisząc wprost: jeśli dziecko gotowe jest dla pizzy czy słodyczy – skłamać, pokłócić się z kolegą, koleżanką, przekładać wykonanie obowiązków itp., to nie ma szans na utrwalenie klasycznej cnoty umiarkowania.
Czas na wnioski
Młody człowiek, który skoncentrowany jest na egoistycznym zaspokajaniu własnych potrzeb i pragnień, nie będzie uwzględniał racji innych, nie potrafi zapanować nad sobą i tym samym nie ma szans na uformowanie cnoty moralnej.
Słowem – wspomniane wyżej podejście uniemożliwia formowanie cnót i istotowo sprzeciwia się klasycznej i katolickiej etyce wychowawczej. Jednocześnie – paradoksalnie – przyczynia się do powstawania zaburzeń emocjonalnych, bo dziecko które nie potrafi panować nad emocjami właśnie ma je zaburzone.
Na koniec ważna uwaga. Nie chcę być opacznie zrozumiany. Nie nawołuję do bagatelizowania dziecięcych potrzeb. Potrzeby rozwojowe muszą być zaspokajane, ale w sposób racjonalny, który sprzyja budowaniu silnego charakteru dziecka.
¹ We współczesnej literaturze psychologicznej odróżnia się emocje od uczuć, choć w tej materii trwa dyskusja. Emocje są na ogół postrzegane, jako zewnętrze, cielesne przejawy uczuć . Tomiści: o. Jacek Woroniecki i o. Mieczysław A. Krąpiec zazwyczaj posługują się terminem uczucie, rozumiejąc je dosyć szeroko. Emocje o. prof. M. Krąpiec określa, jako „uczucia dokonujące się z wielką siłą natężenia” (Psychologia racjonalna, Lublin 1996 s.121). Biorąc to wszystko pod uwagę, w tym artykule używam głównie terminu emocje, bo zazwyczaj chodzi tu o silne i uzewnętrznione przejawy uczuć. Jedynie w kontekście cytowania i omawiania autorów tomistycznych używam ich terminologii.
Fot. WenPhotos Pixabay.com/pl/ CC0 Creative Commons
ZAMÓW KSIĄŻKĘ





Pani Anna powinna wskazać, które z dostępnych na rynku szczepionek zawierają rtęć (ponieważ większość ich nie zawiera, co środowiska antyszczepionkowe pomijają). My byliśmy szczepieni szczepionkami o znacznie większej zawartości rtęci – choćby dlatego, że większy dodatek konserwantu pozwalał używać opakowań na wiele dawek, zamiast pojedynczych, koszty były wtedy mniejsze.
Dalej pani Anna zdaje się tworzyć alternatywną wizję rzeczywistości – twierdzenie, że dzisiejsze dzieci źle się czują z powodu szczepionek, a kiedyś dzieci miały się lepiej , to fikcja. 100 lat temu znacznie więcej było dzieci niedożywionych, z pasożytami, chorych na gruźlicę. W istocie alergii mogło być statystycznie mniej – przy większej podatności na zakażenia bakteryjne alergicy mogli częściej umierać wskutek infekcji przy braku antybiotyków. Nowotwory u dzieci nie pojawiły się wraz ze szczepionkami; są jawne ponieważ współczesna (dostępna!) medycyna pozwala je diagnozować…
Tu cytat z czasopisma „Medycyna Nowożytna”: „dla przykładu w 1927 r. wśród uczniów szkół powszechnych Wilna stwierdzono 10% zarażenia gruźlicą, a w Państwowej Szkole Technicznej 19,4%. Według danych statystycznych, na gruźlicę umierało 54% nauczycieli szkół powszechnych”. Ci z pewnością nie mieli sił na jakąś tam nadruchliwość, ale nie odważyłabym się twierdzić, że ich samopoczucie ułatwiało w jakikolwiek sposób wychowanie…
link do całości:
http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Medycyna_Nowozytna_studia_nad_historia_medycyny/Medycyna_Nowozytna_studia_nad_historia_medycyny-r2011-t17-n1/Medycyna_Nowozytna_studia_nad_historia_medycyny-r2011-t17-n1-s41-78/Medycyna_Nowozytna_studia_nad_historia_medycyny-r2011-t17-n1-s41-78.pdf
A tu drugie czytadełko:
http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Studia_Muzealno_Historyczne/Studia_Muzealno_Historyczne-r2015-t7/Studia_Muzealno_Historyczne-r2015-t7-s227-241/Studia_Muzealno_Historyczne-r2015-t7-s227-241.pdf
Warto jednak poznać bliżej temat, zwłaszcza gdy ma się dzieci. Nadmierna immunizacja (o czym pisałam) zwłaszcza szczepionkami zawierającymi toksyczne substancje (a to można sprawdzić chociażby czytając ulotki dołączone do nich) pozostawia ślady w organizmie dziecka nawet wtedy, gdy z pozoru wszystko jest dobrze i nie ma ewidentnych powikłań. Prawie codziennie słyszymy w wiadomościach o chorych na nowotwory często bardzo małych dzieciach. Dziecko najpierw zdrowe, potem za 2, 3 lata nowotwór (nierzadko mózgu). Czy to nie zastanawia? Tym bardziej, że nie ma informacji,że rodzina takiego dziecka jest obarczona ryzykiem choroby nowotworowej. Niestety przykre, ze lekarze nie chcą takich faktów wiązać ze szczepieniami. Ale jeżeli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o ……Zachęcam Pana do zapoznania się z tym tematem. Pomocna może być strona Stowarzyszenia STOP NOP, które pomaga rodzicom dzieci poszkodowanych (najczęściej dotkliwie) przez szczepionki. http://www.stopnop.com.pl Warto również posłuchać wypowiedzi Prof. Marii Doroty Majewskiej – neurobiologa (na you tube), dr. Jerzego Jaśkowskiego czy dr. Huberta Czerniaka – lekarzy z wieloletnim doświadczeniem. Ciekawy materiał do przemyśleń na ten temat dają audycje, które odbyły się w Radiu Maryja i TV-Trwam (m. in. 18 lutego br.)
Ktoś może argumentować, że my również byliśmy szczepieni. Zgoda. Tylko ile my mieliśmy podawanych szczepionek, w jakim okresie życia i kto je produkował, a przede wszystkim jaki był skład tych preparatów. A tu różnica jest kolosalna pod każdym względem.
Wczoraj byłam u córki w szkole na zebraniu i wychowawczyni sama stwierdziła, że coraz trudniej uczyć i wychowywać dzieci i młodzież (córka chodzi do bardzo dobrej szkoły prywatnej w Lublinie). Myślę że nie tylko wpływy środowiska i sposoby wychowywania decydują o obecnych problemach szkolnych, ale właśnie zdrowie naszych dzieci. Widzę to również na przykładzie swoich dzieci. Dlatego stosowanie odpowiedniego wychowania zawsze musi być dopasowane do sytuacji konkretnego dziecka. Oczywiście powinniśmy kształtować w nich pożądane sprawności i postawy, ale musimy jednak brać pod uwagę, że nie zawsze jest to możliwe tak jakbyśmy chcieli.
Dziękuję Panu za wszystkie książki i artykuły. Są bardzo pomocne i niewątpliwie ukierunkowują rodziców we właściwy sposób w procesie wychowawczym, szczególnie teraz, gdy tak wiele jeszcze dodatkowych zagrożeń.
Tak jak napisałem wcześniej w komentarzu. Nie jestem specjalistą w kwestii szczepień i nie będę się wypowiadał. Obawiam się tylko, że ewentualna dyskusja pod artykułem może dotyczyć teraz spraw zdrowotnych, a nie wychowawczych.
Artykuł ciekawy. Mam tylko jedną wątpliwość. W obecnej sytuacji wychowawczej nie można pominąć sprawy zdrowia dzieci, którym aplikuje się obecnie nadmierną liczbę szczepionek (18 obowiązkowych do ukończenia 2 roku życia + ewentualnie kilka dodatkowych- nieobowiązkowych). Szczepionki te (a mówię to z pozycji chemika i osoby, która zainteresowała się składem szczepionek i ich wpływem na zdrowie) w coraz większym stopniu wywołują poważne powikłania nie wyłączając śmierci dziecka. Ponieważ szczepionki zawierają neurotoksyczną rtęć oraz inne toksyny, nie pozostaje to bez wpływu na zachowania dziecka i możliwość pożądanych działań wychowawczych. Myślę, że tego czynnika nie można nie zauważyć w kontekście wychowania dziecka na wartościowego człowieka. Po prostu nie wszystkie pozytywne cechy da się wypracować w tej sytuacji. Niestety szczepionki powodują tzw. powikłania autystyczne (zmiany w mózgu- są na to badania naukowe), że trudno u takich dzieci wykształcić cnoty, o których piszą nasi katoliccy klasycy. Odnosze wrażenie, że nadmiernie wyszczepione dzieci są często nadruchliwe i rozkojarzone z powodu przeżywania pewnego wewnętrznego dyskomfortu w samopoczuciu. Brak im wewnętrznego spokoju i równowagi. Szczepionki wywołują często takie schorzenia przewlekłe jak alergie, astma, bóle stawów (zwłaszcza kolanowych). To fizycznie złe samopoczucie wywołuje dyskomfort u dziecka i może być przyczyną złych nieakceptowanych zachowań. Takie dzieci też często spotykają się z dezaprobatą otoczenia i to tym bardziej wywołuje w nich agresję, nieumiejetność panowania nad sferą emocjonalną. Wiem to z życia własnego i innych. Po prostu złe samopoczucie fizyczne może przekładać się na problemy wychowawcze mimo wysiłku rodziców, by kształtować w dziecku pożądane cechy i cnoty. Nasze pokolenie (należę do pokolenia 50+) nie było poddawane tak intensywnej immunizacji i łatwiej było naszym rodzicom w procesie wychowawczym wykształcać w dzieciach zachowania pożądane. Dzisiaj owszem nie możemy rezygnować z klasyczne pedagogiki katolickiej, ale trzeba też wiedzieć, że wychowanie dzisiejszego pokolenia dzieci natręcza wiele trudności ze względu na ich stan zdrowia.
Nie jestem specjalistą, aby wypowiadać się autorytatywnie w tej kwestii. Oczywiście znam takie opinie. Znam i opinie przeciwne. Ale nie podjąłbym (nie podjąłem) się ryzyka nie szczepienia własnych dzieci.