.
Schodziliśmy ze Skrzycznego (Szczyrk). Nie czułem się dobrze. Już nie te lata. Mój 9-letni syn był za to w wybornej kondycji. Co chwilę zbiegał kilka metrów w dół i wracał do mnie, trajkocząc nieustannie. Wyraźnie miał fazę na gadanie. Zadawał coraz trudniejsze pytania, odnoszące się do techniki i szeroko pojętej wynalazczości.
Jednak pewne zdarzenie odwróciło jego uwagę od problematyki technicznej. Nagle przemknął obok nas rowerzysta, pędząc po stromej, kamienistej ścieżce. Porwałem chłopaka w ostatniej chwili spod kół tego kamikadze. Nawet nie zdążyłem krzyknąć za rowerzystą. Tak szybko zniknął za leśnym, skalnym zakrętem.
Gdy już ochłonęliśmy (a trwało to kilkanaście sekund), mój syn wpadł w nastrój metafizyczny. Nagłe zagrożenie popchnęło jego uwagę w kierunku śmierci i generalnie tego, co będzie po niej.
– Co by było gdyby rowerzysta w nas uderzył? – jął dociekać. – Zabiłby nas?
Nie zdążyłem odpowiedzieć na te pytania, gdy pojawiło się następne.
– Tato, nie mogę zrozumieć wieczności. Jak to możliwe, że nie będzie końca? Nie potrafię sobie tego wyobrazić – trajkotał.
Spróbowałem więc i ja wyobrazić sobie wieczność. W przeszłości robiłem to już, ale bez powodzenia. Z rozmyślaniem o wieczności jest tak, że gdy już się wydaje, że się ją ogarnia, nagle wyślizguje się z dłoni, niczym śliska ryba – i znowu nic. Umysł się kruszy, wygina, łamie i w końcu poddaje.
– Będziemy bez końca szczęśliwi w niebie? – dobiegł mnie głos dzieciaka.
– Mam nadzieję – szepnąłem, pogrążając się w nowej zadumie.
Bo jedna rzecz, to wyobrażać sobie wieczność, a inna – wieczną szczęśliwość!
Niby to wiem, niby na każdej Mszy o tym słyszę, ale teraz skoczyłem w głąb. Nie ślizgałem się już po brzegach myśli, lecz zanurzyłem się w pojęcie wieczności. Niewinne pytania dzieciaka wywołały wrzenie umysłu.
– A najgorszy jest los tych wiecznie cierpiących w piekle – syn nie ustępował.
Wieczna szczęśliwość – tak, ale piekło? Wystarczy wyobrazić sobie nieskończony ból zęba, żeby mieć pojęcie o czym mowa. Tutaj najgorsze cierpienie się kiedyś skończy, najgorszy rak, kalectwo. A tam – trwa i trwa, daremnie wyglądając końca.
W tym kontekście, choćby zasiadanie za kierownicą, nie będąc w stanie łaski uświęcającej, wydało mi się największym szaleństwem.
W przyszłości czeka nas śmierć, a za nią…
Odkryłem rzecz dawno odkrytą, ale teraz odkryłem ją jakoś inaczej.
Tak rozmyślając i rozmawiając dotarliśmy wreszcie na dół.
Tam już czekała reszta rodzinki. Usiadłem na ławce by chwilę odsapnąć. Problem wieczności wciąż nie dawał mi spokoju. Może to chłodny orzeźwiający wiatr oraz chowające się za górami słońce nastrajało do takich rozmyślań.
Zbliżający się wieczór pachniał goframi. Wieczność czeka – pomyślałem, ruszając z najbliższymi zdobywać wieczorno-letni Szczyrk.
Super strona, polecam wszystkim!