Ilość pakietów promocyjnych ograniczona.
Zastanawiałem się, jak nazwać to zjawisko. Chyba najbardziej adekwatne jest właśnie tytułowe: „Wychowanie (za bardzo) katolickie”.
Dlaczego (za bardzo) w nawiasie? Cudzysłów wskazywałby, że nie da się „za bardzo”, po katolicku wychowywać dzieci.
Jednak nadmierny rygoryzm i dewocja mogą wypaczać ten rodzaj wychowania i sprawić, że stanie się ono własną karykaturą. Z drugiej strony – konsekwentne wychowanie w wierze prowadzi do określonych skutków.
Dlatego uznałem, że nawias będzie tu najlepszym rozwiązaniem, bo wskazuje na pewną wieloznaczność zjawiska.
O co chodzi?
Dzieci wychowywane wedle wzorców katolickich (i trzymające się wpojonych zasad postępowania) napotykają w okresie dorastania na różne problemy w relacjach rówieśniczych.
Można powiedzieć, że wychowanie katolickie w pewnym sensie komplikuje im życie. Przede wszystkim prowadzi do konfliktów z kolegami, a gdy nawet tych uda się uniknąć, to trudności w znalezieniu wspólnego języka skutkują jakąś formą izolacji.
W efekcie dorastający syn/córka przestają wychodzić z domu i zamykają się w sobie. Po prostu nie mają wyjścia. Na klasowych imprezach czuliby się niezręcznie, bo tam pije się alkohol, pali papierosy, używa wulgarnego języka. Oni trzymając się wyniesionych z domu wartości, muszą stać na uboczu.
O ile w okresie dziecięcym te różnice nie są aż tak widoczne (może tylko rówieśnicy dziwią się, że ich kolega robi znak krzyża przed posiłkiem), to w okresie dorastania wyostrzają się.
Dlaczego nie można iść na ustępstwa?
Pokusą, jaka pojawia się w tej sytuacji, jest rezygnacja z pewnych elementów wychowania katolickiego. Niewykluczone, że ktoś pomyśli tak: „Skoro konsekwentna wiara komplikuje życie dzieciom, to nie przesadzajmy z nią”.
Nie można rezygnować z wychowania w wierze, trzeba tylko uważać, aby nie popadać w dewocję. Pewna nadgorliwość, która w konsekwencji będzie robiła tragedię z faktu, że pełnoletni chłopak raz na jakiś czas wypije piwo, jest oczywiście przesadą.
Oprócz pobożności kluczowe będzie kształcenie roztropności chrześcijańskiej, żeby dziecko umiało poruszać się w meandrach relacji rówieśniczych, nie przekraczając pewnych granic.
Jakie mogą być skutki wspomnianej izolacji?
Skutkiem izolacji jest życie w osamotnieniu. Niestety, nie da się wykluczyć załamania. Syn czy córka potrzebują dobrych relacji z rówieśnikami, stąd chęć znalezienia wspólnego języka z nimi. Część młodych może nie wytrzymać presji i porzucić swoje przekonania.
Jeśli dla kolegów zrezygnują ze swoich ideałów mogą niebezpiecznie zradykalizować się w drugą stronę.
„Złoty środek” i szukanie podobnych do siebie
Pewnym rozwiązaniem jest szukanie „złotego środka”. W praktyce sprowadza się do odnajdywania wspólnych przestrzeni we wzajemnych relacjach z kolegami i koleżankami.
Co może być taką wspólną przestrzenią? Na przykład sport, hobby, może jakieś zainteresowania naukowe itp. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby razem grać w piłkę! Tak czy inaczej przyda się duża doza wspomnianej roztropności i silny charakter, bo negatywne oddziaływania koleżeńskie (język, wulgaryzmy) będę występowały.
Najlepszym wyjściem byłoby znalezienie odpowiedniego towarzystwa. Trzeba szukać go w grupach czy organizacjach bliskich ideowo naszym poglądom.
Fot: Pixabay.com
Istnieje jeszcze jedno niebezpieczeństwo sytuacji odrzucenia przez rówieśników – załamanie nerwowe, depresja. Czego sama doświadczyłam w wieku nastoletnim (przy czym zostałam wierna zasadom wpajanym w domu). I perspektywy widzę, że owo odrzucenie nie było wynikiem jakieś nadmiernej dewocji czy przesady. Przyczyny były dwie: moja nadwrażliwość i wspólny front nauczyciele i rówieśnicy przy „prostowaniu” mojej postawy. Za głęboka była ta woda. Plusem sytuacji jest to że jestem świadoma tego niebezpieczeństwa, byłam w stanie szybko zareagować w podobnej sytuacji u jednego z moich dzieci. Dwa lata edukacji domowej dla powrotu do równowagi + harcerstwo i zajęcia w domu kultury, potem powrót w środowisko szkolne. I dziecko wyszło na prostą, bez uginania się wobec presji rówieśników i niestety niekiedy nauczycieli. Uważam że każdy człowiek jest inny, ma inną wrażliwość, wytrzymałość psychiczną. Myślę że potrzebna jest tu roztropność rodzica, by zachować równowagę pomiędzy kształtowaniem męstwa (nonkonformizmu jak mawiał śp.tata) a stawianiem wobec dziecka ciężaru ponad siły.
Męstwo byłoby oczywiście najlepszym lekarstwem, ale obawiam się, że samo męstwo nie wystarczy. Znam takie środowiska młodzieżowe, w których nasz szlachetny młodzian długo by nie nawojował z uwagi na siłę fizyczną (raczej jej brak).
Wydaje mi się, że wiem o co Panu chodzi, ale nie lekceważyłbym też roztropności (która powinna prowadzić męstwo) i charyzmy. Tu raczej nie chodzi o skrupuły, ale o znalezienie się w pewnej konkretnej sytuacji: zostać czy odejść? Można oczywiście zacząć pouczać towarzystwo, ale wtedy trzeba się liczyć z wyrzuceniem za drzwi. I w sumie na jedno wyjdzie – trzeba zostać w domu.
Oczywiście może się zdarzyć ktoś charyzmatyczny, który pociągnie za swoją wizją zeświecczonych kolegów, ale trudno mieć pretensje do tych którzy nie są charyzmatyczni.
Poza tym – być może z tekstu tak wyszło, ale nasz samotnik wcale nie musi być jakoś szczególnie smutny z powodu swego osamotnienia. Znam takich co są wręcz dumni.
Poruszane przez Pana zjawisko powiązane bywa ze skrupulantyzmem, jako pewną deformacją sumienia.
Uważam, że błędnie ukierunkowane jest poszukiwanie rozwiązania na linii rygoryzm-dewocja-szukanie złotego środka-więcej roztropności.
Młody człowiek obracający się w ciągłej niepewności i autoanalizie, czyli zgodności ja-zasady NIE MOŻE być „luzowany” przez pseudoroztropność, gdyż będzie rozumiał to jako KOLEJNY argument na niepewność zasad, lub kolejny argument do.. dokładniejszej autoanalizy(!) czyli dokładnie to, od czego powinien uciekać.
Nasi szlacheccy prapra tylko uśmiechnęliby się na takie „chłopskie rozterki”. Wiedzieliby, że problemem i przyczyną nie było niewłaściwe kształcenie cnoty roztropności , ale BRAK kształcenia cnoty MĘSTWA ! Męstwa opartego o fakt dziecięctwa Bożego, bycia synem władcy władców! Czego ma się lękać syn króla, panie Dariuszu? Tylko syn króla może spokojnie między kolegami powiedzieć że nie pije i oni też nie muszą .
„..nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić, 20 gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was” Mt 10, 19-20
Muszą być chowani do rzeczy wielkich, i wierzyć w niezbędne prowadnictwo Ducha (bierzmowanie!). Inaczej zaczniemy się rozpisywać, „jak odważnie spojrzeć w oczy koledze” itp pier…
Jeśli nie wie pan jak to się robi, to-jeśli mieszka pan w dużym mieście- proszę zaczepić chłopaków z sekty mormonów. Dowie się pan jak to jest być 16-17 latkiem z głębokiej prowincji, który nagle przez rok uczy się suahili lub polskiego, potem dostaje bilet o dalekiego kraju, wchodzi do samolotu i musi sobie radzić z innymi, z ciągłymi porażkami, w obcym kraju. Piszę o tym tylko na zasadzie płachty na byka, prowokacyjnie, zdając obie sprawę że u nas katolików, znajdziemy też wiele celnych przykładów.
Nie silmy się na umniejszanie lęków, tylko na powiększanie wiary!
Gdzie ci rycerze? W Katyniu?
pozdrawiam