
.
Jednym z ważniejszych zarzutów stawianych wobec współczesnej szkoły jest zarzut braku praktycyzmu. Wielu krytyków powiela argument, że nauczyciele realizują program, który uczniom nie przyda się w życiu.
Według nich wiedza ma być praktyczna. Najlepiej powinna od razu pomóc zarobić pierwszy milion.
Nie chcę bronić współczesnej szkoły, bo to zadanie niewykonalne. Chcę jedynie zwrócić uwagę, że ta krytyka idzie w złym kierunku.
Rożne rozumienie praktyczności
Na początku wyjaśnijmy prowokację zawartą w tytule.
Nauka w swej istocie zawsze jest praktyczna. Na końcu procesu poznawania musi być jakaś korzyść, konkretne dobro. Problem w tym, co poszczególni ludzie uważają za dobro.
Krytycy zazwyczaj wychodzą z założenia, że największym dobrem jest indywidualne, doraźne dobro materialne.
Najlepiej zatem, żeby dzieci uczyły się przedsiębiorczości i informatyki kosztem „niepotrzebnej” religii czy nawet przedmiotów humanistycznych.
Argument „niepotrzebności”, niektórych przedmiotów, już 100 lat temu w prosty sposób obalił Tadeusz Zieliński, legendarny polski filolog klasyczny.
Korzyść z umiejętności ogólnych
Profesor podał następujący przykład.
Dlaczego dzieci w ramach w-fu wykonują różne ćwiczenia, męcząc się bezsensownie? Przecież to marnowanie energii!
Czy nie lepiej skierować je do przerzucania węgla? A może na wykopki, np. ziemniaków? Tam ich wysiłek przyniósłby realną korzyść, a tak męczą się na darmo i nic z tego nie mają!
Rzecz w tym, że ćwiczenia fizyczne, gry, gimnastyka, ogólnie usprawniają ciało.
Dzięki temu młodzi ludzie są zwinni, silni i w efekcie mogą wykonywać różne prace fizyczne (jeśli zajdzie taka potrzeba).
A teraz analogicznie – zadajmy sobie pytanie: do czego przyda się język polski? Znajomość literatury? Gramatyki? Historii?
Może do sprzedawania towarów w sklepie? Do naprawy samochodu? A może przy wycince lasu?
Nie!
Ba, nawet nie przyda się lekarzowi i prawnikowi. Formalnie, oprócz samej umiejętności pisania i czytania, do wykonywania tych zawodów nie jest potrzebna znajomość literatury i gramatyki!
Jednak sęk w tym, że język polski, historia, języki klasyczne, matematyka, dają ogólną sprawność w postaci lepszego zrozumienia otaczającej rzeczywistości.
Dzięki tej sprawności stajemy się lepszymi ludźmi, a zatem i lepszymi prawnikami oraz lekarzami.
Formalizm a encyklopedyzm dydaktyczny
Wspomniane przedmioty wyposażają w formalne umiejętności: czytania, pisania, liczenia, myślenia krytycznego, pamiętania, wysławiania się itp.
Wszystko to stanowi bazę, na której możemy budować dalsze wykształcenie.
Akcentowanie umiejętności formalnych w dydaktyce nazywa się formalizmem dydaktycznym.
Przeciwny pogląd w historii edukacji prezentowali encyklopedyści (materialiści) dydaktyczni. Wychodzili oni z założenia, że dziecko powinno zdobyć, jak najwięcej konkretnej wiedzy, z różnych przedmiotów.
Encyklopedyzm w pewnym sensie również sprzyjał ogólnemu rozwojowi. Dawał potężną dawkę wiedzy, ćwiczył pamięć itp.
Jednak faktem jest, że święcił triumfy w czasach, kiedy wiedza nie pomnażała się z roku na rok, jak to jest obecnie, gdy dało się ją wyuczyć!
Dzisiaj literalne trzymanie się encyklopedyzmu jest niewykonalne.
Miks dydaktyczny
Współcześnie najlepszym rozwiązaniem dla edukacji byłby jakiś mądry miks encyklopedyzmu z formalizmem.
Wiedzę niewątpliwie trzeba selekcjonować i dobierać według określonego klucza (nie da się nauczać wszystkiego). Muszą być jakieś priorytety, kryteria, którymi należy się kierować przy jej doborze.
Niewątpliwie do programów szkolnych trzeba wyselekcjonować najważniejszą wiedzę. Jednocześnie „ćwicząc ogólnorozwojówkę”, czyli forsować przedmioty dające umiejętności formalne.
Kryterium doboru treści
Piewcy praktyczności najchętniej odrzuciliby przedmioty dające formalne umiejętności. Tnąc materiał poszliby po linii praktycznej.
Pewnie zgodziliby się na naukę czytania i podstaw matematyki, ale zaraz potem wprowadziliby najchętniej: przedsiębiorczość, informatykę, umiejętność korzystanie z mediów czy inne przedmioty o charakterze zawodowym.
Ten praktycyzm zawiera pewne pułapki. Przykładowo forsowanie praktyczności i uzawodowienia na wstępnym etapie kształcenia osłabia kształcenie formalne.
Dziecko nie nabywa podstawowych umiejętności. Uczy się obsługiwać komputer, ale ma problemy z czytaniem i pisaniem. Jest na bakier z matematyką, itp.
W efekcie nie rozumie otaczającej go rzeczywistości. W starszym wieku daje się manipulować politykom.
Braki w umiejętnościach formalnych, np. łatwości, zamiłowania do czytania, sprawia, że trudno jest mu dokształcać się i dostosowywać do zmieniającego rynku pracy.
Ów praktycyzm okazuje się być na bakier z… praktycznością.
Czego zatem nauczać?
Na pierwszym etapie kształcenia podstawę powinny stanowić umiejętności formalne i przedmioty, które je wspierają.
Na drugim – trzeba przekazywać kod kulturowy związany z cywilizacją, z której wyrastamy.
I dopiero w następnej kolejności powinna wkraczać tak opiewana „praktyczność” i uzawodowienie.
ZAMÓW KSIĄŻKĘ




