Manfred Spitzer, autor książki „Jak uczy się mózg?” (Warszawa 2012), przypomina badania sprzed kilkudziesięciu lat, z których wynika, że kiedyś nie było istotnego związku między liczbą dzieci w klasie, a wynikami nauczania. Autor potwierdza, że do jego klasy chodziło 44 osoby i rzeczywiście przepełnione klasy nie rzutowały na poziom nauki.
Po prostu młodzi ludzie uczyli się niezależnie od przepełnionych klas.
Mniejsze klasy są lepsze, bo…
Najnowsze badania zaś wykazują, że taki związek istnieje. Im mniejsze klasy, tym wyniki nauczania są lepsze. Im klasy są bardziej przepełnione, tym wyniki są słabsze.
Współczesne wyjaśnienie tego zjawiska wygląda mniej więcej tak: uczniowie z przepełnionych klas uczą się gorzej, bo nauczycielom trudniej indywidualnie do nich dotrzeć. Brak indywidualnego podejścia sprawia, że muszą posiłkować się dyscyplinowaniem, czyli karą, a to oznacza bazowanie na lęku.
Jest to fragment artykułu, który wszedł do książki: ===> „Nieposłuszne dzieci, posłuszni rodzice”.
Foto: OpenClipart
Sensowne dyscyplinowanie nie powoduje, że dziecko działa wbrew sobie, ale że działa wbrew swoim brakom czy wadom np. działa wbrew swojemu lenistwu, pyszałkowatości itp.
Tak jest, Pani Anielo !!! Widzę, że Pani pisze to, co ja myślę, więc nie muszę tu już za wiele pisać; choć czytam wszystko pilnie i często się nawet czegoś nauczę.
Dopóki dziecko nie będzie chciało jakiegoś dobra związanego z nauką gry na pianinie oraz nie zacznie odczuwać przyjemności i radości (choćby chodziło o radość z wygranych konkursów), nie nastąpi rozwój cnoty.
„Uczynki cnotliwe sprawiają w sposób naturalny przyjemność, trzeba bowiem dodać, że sprawianie przyjemności przez nie w sposób konieczny należy do cnoty i wchodzi w jej definicję. Żaden człowiek nie jest dobry ani cnotliwy, jeśli nie znajduje radości w dobrym działaniu” (św. Tomasz: Komentarz do Etyki Nikomachejskiej).
Nie twierdzę, że dziecko ma zaniechać ćwiczeń gry na pianinie, skoro mu się nie chce. Po to jest popęd bojowy, by pokonywać trudności i to też trzeba rozwijać. Twierdzę jedynie, że ważniejsze (i pierwsze w rozwoju psychicznym dziecka) jest kształtowanie upodobania w dobrym (czego emocjonalnym skutkiem jest przyjemność) niż tzw. kształtowanie charakteru rozumiane jako zdolność do pokonywania trudności. Radość z dobrego czynu bardzo często wymaga tego, by znosić coś niechcianego, np. nużące ćwiczenia na pianinie, dzięki czemu możliwe jest potem czerpanie radości z ładnej gry, wspólnego śpiewania kolęd, popisów w muzycznej czy wygrywania konkursów. Dlatego równocześnie wraz z dyscyplinowaniem koniecznie trzeba rozwijać to upodobanie, by dziecko nie działało wbrew sobie.
@Anawim napisał: Jeśli dziecko nie ma cnoty, to w jaki sposób ma powtarzać jej akty? Tylko, jeśli uznajesz za cnotę coś, co nią nie jest.
W tym jest clou sprawy. Czy można nabyć cnotę przez powtarzanie uczynków, które dla zewnętrznego obserwatora są ok, jednak brakuje im koniecznego elementu cnoty – radości i przyjemności? Ja uważam, że nie da się. Dyscyplinowanie, jako element kształtowania cnoty, może się odnosić tylko do tego, co chciane.”
Dziecko nie ma cnoty (jakiejś konkretnej) i dlatego musi powtarzać akty tej cnoty, aby ją posiąść. Dziecko nie ma konkretnej cnoty, bo rodzi się z wielorakimi brakami. Chcą za niego jego rodzice i ono też może chcieć, ale z mniejszym przekonaniem.
Weźmy przykład umiejętności gry na pianinie. Dziecko nie rodzi się ze sprawnością ładnej gry na tym instrumencie. Aby posiąść sprawność, musi ćwiczyć granie, chociaż czasem mu się nie chce. Zadaniem rodziców jest dopilnowanie i mobilizacja do systematycznych ćwiczeń dziecka. W ten sposób kształtuje się cnota.
A czy to czasem nie jest tak, że dyscyplina chęci jest atrybutem posiadanej w swoim sercu Miłości – czyli, że nie powinniśmy tu łamać kopii co do ustalania, czy pierwsze było jajko czy kura ? Chyba więc powinniśmy uczyć dyscypliny przy uczeniu Miłości, a o Miłości nie zapominać przy uczeniu dyscypliny ? Nie jestem badaczem, lecz bardziej praktykiem, ale podejrzewam, że z tego rozdźwięku Miłości i dyscypliny biorą się wszelkie rozwody czy np. również walka z celibatem.
Tak to chyba wygląda, panie Krzysztofie.
Faktem jest, że miłość jest pierwsza („Pierwszym drgnieniem woli i każdej władzy pożądawczej jest miłość”). Czy to ważne? Skalę problemu chyba oddaje to, że ludzie tzw. „porządniejsi” notorycznie utożsamiają miłość z samodyscypliną – wielkość miłości mierzą zdolnością do „przełamywania siebie”, „poświęcania dla innych”, „wypełniania obowiązku”. A to nieprawda – można poświęcać się bez miłości, czyli bez upodobania w dobrym. Z moich obserwacji wynika, że to dość częsta sprawa. To brzmi teoretycznie, ale praktycznie dotyka takich spraw, jak: praca z obowiązku bez zamiłowania (’byleby szybciej do domu’); wierne trwanie przy niekochanym mężu/żonie; poświęcanie się dla dzieci wbrew sobie (’wolałbym sobie leżeć na plaży, niż się użerać z tymi dzieciakami’).
Wskazałem, że zasadniczą sprawą jest takie wpływanie na dziecko, by mu się chciało. Dyscyplina jest wtórna do tego. Uważam, że jeśli ktoś dyscyplinuje dziecko bez uprzedniej troski o upodobanie w dobrym [czyli miłość] (np. w matematyce, czystym pokoju), to mu się jedynie wydaje, że wychowuje wg wskazań pedagogiki klasycznej.
——————-
@Anawim, każdy by chciał, aby dziecku „się chciało”. Dzięki m.in. dyscyplinie można to osiągnąć. Dyscyplina w wychowaniu nie jest sprawą wtórną. Owszem, jeżeli traktowana jest jako represja to jest wtórna, ale pedagogika klasyczna tak dyscypliny nie traktuje.
Dzięki dyscyplinie nie jesteś w stanie sprawić, by dziecku się chciało. Możesz co najwyżej sprawić, by dziecko zrobiło to, czego nie chce (dążyło do dobra, którego nie chce). Z cnotą nie ma to nic wspólnego.
W kwestii wtórności dyscypliny – „uczucia przynależne do popędu zdobywczego mają swój początek i kres w uczuciach należących do popędu zasadniczego”.
Dzięki dyscyplinie pomagam dziecku osiągnąć dobro, które jest dla niego prawdziwym dobrem – samo dziecko może nie wiedzieć, że to jest prawdziwe dobro, a zatem skąd ma je chcieć czy nie chcieć? Przez dyscyplinę pomagam dziecku, bo dziecko nie wykształciło jeszcze cnoty (cnotę nabywa się przez powtarzanie aktów cnoty), bo ma jeszcze w tej dziedzinie braki, bo dominują w nim czynniki zmysłowe. Zatem dyscyplina ma wiele wspólnego z cnotą.
Jeśli dziecko nie ma cnoty, to w jaki sposób ma powtarzać jej akty? Tylko, jeśli uznajesz za cnotę coś, co nią nie jest.
W tym jest clou sprawy. Czy można nabyć cnotę przez powtarzanie uczynków, które dla zewnętrznego obserwatora są ok, jednak brakuje im koniecznego elementu cnoty – radości i przyjemności? Ja uważam, że nie da się. Dyscyplinowanie, jako element kształtowania cnoty, może się odnosić tylko do tego, co chciane. Nie mówię, że dyscyplinowanie w innych sytuacjach nie jest potrzebne – skoro dziecko chce źle, to konieczne jest korygowanie, karanie. Ze św. Tomasza: „Bóg miłuje tych którzy dają z radością”. Oto tego przyczyna. Ten kto nagradza, nagradza to, co jest tego godne. Takie zaś są tylko uczynki cnoty. W cnotliwych uczynkach są zaś dwie rzeczy warte rozpatrzenia: rodzaj czynu i sposób w jaki jest on wykonywany. Dlatego mówimy, że jakiś uczynek jest prawdziwie cnotliwy, jeśli nie brakuje w nim żadnej z tych dwu rzeczy; na przykład nie mówi się, że jest doskonale sprawiedliwy zgodnie z duchem cnoty o tym, kto spełnia działa sprawiedliwości, jeśli nie działa z przyjemnością i radością. Chociaż ludziom, którzy widzą tylko to, co zewnętrzne, wystarcza by uczynek cnoty został spełniony wyłącznie jako odpowiedni rodzaj działania, jak na przykład dzieło sprawiedliwości, Bogu który zgłębia serce, nie wystarcza, aby został wykonany odpowiedni co do rodzaju uczynek cnoty, musi być również spełniony w należyty sposób, czyli z przyjemnością i radością. Dlatego Bóg aprobuje i nagradza nie tego, który tylko daje, ale tego, który daje z radością a nie ze smutkiem i wbrew sobie: „Służcie Panu z weselem” (Ps.100); „Przy każdym darze twarz rozpogódź” (Syr 35,8)
Czynnik zmysłowy jest również niezbędny: Potrzeba by człowiek nie tylko przez wolę, ale także przez swoje pożądanie zmysłowe był poruszany ku dobru, zgodnie ze słowami Psalmu (84,3): „Moje serce i ciało radośnie wołają do Boga żywego”. Serce oznacza tutaj pożądanie umysłowe a ciało pożądanie zmysłowe. (św. Tomasz)
Przez kilka dni zamierzam drastycznie ograniczyć zaglądanie do Internetu, dlatego moderacja komentarzy będzie również z opóźnieniem.
No zapomniałam, że obecna „kultura” przyjmuje dyscyplinę za objaw represji.
@Anawim: Dyscyplinowanie potrzebne jest wtedy, gdy bezpośrednim przedmiotem jest coś nieprzyjemnego. W przypadku uczenia się może tym być sam trud nauki i wtedy (samo)dyscyplinowanie jest konieczne. Problem pojawia się, gdy nieprzyjemnym staje się sam przedmiot uczenia (np. matematyka). Wtedy dyscyplinowanie nie ma sensu; tylko utwierdza w niechęci do przedmiotu. Uniemożliwia rozwój cnoty, która w swej definicji jest prawym działaniem z przyjemnością.”
—————-
A kto powiedział, że dyscyplina to coś nieprzyjemnego? Sensownie zaprowadzana dyscyplina przyczynia się do ładu, harmonii w człowieku i społeczności. Rozumna dyscyplina pomaga młodemu człowiekowi w osiąganiu cnoty. A to jak najbardziej jest pożądane.
Nikt nie powiedział, że dyscyplina to coś nieprzyjemnego (przynajmniej nie ja). Napisałem, że nieprzyjemnym może być trud nauki (i wtedy potrzebne jest dyscyplinowanie) lub nieprzyjemnym może być sam nauczany przedmiot (np. matematyka). Przyjemność jest reakcją na dobro, nieprzyjemność jest reakcją na zło i tego nie da się obejść; taka jest natura. Dlatego miłość do matematyki łączy się z przyjemnością, choć poznanie matematyki może być bardzo trudne, a przez to nieprzyjemne. Problem wychowawczy pojawia się wtedy, jeśli stwierdzimy, że miłość (upodobanie w dobrym) jest bez znaczenia, a liczy się osiągniecie celu/efekt. Wtedy sama matematyka może zostać uznana za coś złego, a przez to pozostanie nieprzyjemna i nie nastąpi rozwój cnoty.
Proponuję przeczytać traktat św. Tomasza o uczuciach. „Pierwszym drgnieniem woli i każdej władzy pożądawczej jest miłość”. parafraza innego cytatu: popęd przyjemności (miłość, przyjemność, radość) jest uprzedni w stosunku do popędu zdobywczego (otuchy, nadziei). W popędzie przyjemności realizuje się upodobanie dobra (miłość), przyjemność z tego płynąca, a po osiągnięciu celu także radość. Ale skoro cel jest trudny do zdobycia, to uruchamia się popęd zdobywczy i to tutaj realizuje się dyscyplinowanie.
Niedorozwój uczuć popędu przyjemnościowego prowadzi do nerwic . Niedorozwój uczuć popędu zdobywczego rodzi psychopatów lub hedonistów.(por. „Integracja psychiczna” Baarsa, Terruwe; „Jak żyć łaską. Płodność Boża w czynach ludzkich” W. Giertych). Dlatego wychowanie polega na integralnym rozwoju, a nie tylko dyscyplinowaniu. Bo faktycznie – dyscyplinowanie w przypadku pominięcia popędu przyjemnościowego (nie bez przyczyny nazywanego również ZASADNICZYM) jest represją.
Nie wiem do kogo powyższa uwaga, skoro zwolennicy pedagogiki klasycznej nie twierdzą w żadnym wypadku, aby wychowanie miało polegać tylko na dyscyplinowaniu.
I jeszcze dodam, że staramy się wychowywać dzieci wg wskazań pedagogiki klasycznej. Dyscyplina jest nieodłączna, bo dzieciom często wielu rzeczy nie chce się robić. Z tego powodu nasze dzieci wcale nie chorują na nerwice, ani nie są psychopatami czy hedonistami. Skąd więc to straszenie rodziców, którzy chcą stosować dyscyplinę w domu? Jak widać wynika to z ogólnych przekonań współczesnej „kultury”, że dyscyplina=represja.
Wskazałem, że zasadniczą sprawą jest takie wpływanie na dziecko, by mu się chciało. Dyscyplina jest wtórna do tego. Uważam, że jeśli ktoś dyscyplinuje dziecko bez uprzedniej troski o upodobanie w dobrym [czyli miłość] (np. w matematyce, czystym pokoju), to mu się jedynie wydaje, że wychowuje wg wskazań pedagogiki klasycznej.
Coś w tym jest, bo kiedyś pamiętałem około 50-ciu numerów telefonów, a teraz, kiedy mam je wszystkie wpisane w komórce, nawet i swojego czasem nie mogę sobie przypomnieć. Homer powtarzał ,,Iliadę” i ,,Odyseję” z pamięci, a nawet sam jeszcze spotkałem człowieka, który potrafił z pamięci wyrecytować całego ,,Pana Tadeusza” na wyrywki (np. – No, niech Pan powie, jak brzmi w V księdze ,,Kłótnia wiersz numer 751 ! – Oczywiście: ,,Cofa się ku drzwiom. – Łapaj ! – krzyknęła gromada.) Jednak to jest tylko argumentem pobocznym, bo tu raczej chodzi o brak motywacji do nauki, która brutalnie została zwalona z piedestału różne XIX-to i XX-towieczne teorie, które uznano za naukowe, przyprawiając je obficie ideologiami wbrew oczywistym faktom; tak, że dziś naukowy grunt wydaje się niepewnym i grząskim. Teoretycznie owe GPS-y czy smartfony powinny nam zostawić więcej czasu na autonomiczne myślenie, ale propaganda oducza myślenia. Wielkie błędy popełnia też edukacja, która masowo drukuje różne ćwiczenia, gdzie wystarczy wpisać tylko jedną literę, podczas gdy umiejętność pisania zostaje daleko w tyle. Jedyną więc nauką, jaką stąd wynosi uczeń jest przyzwyczajenie się do lenistwa, gdyż tu nawet pomija się tak konieczne ćwiczenie układu oko-ręka.
Kiedyś dzieci nie nudziły się nawet same w ciemnym pokoju, bo miały wyobraźnię, którą dziś zastępuje ta migająca przystawka do mózgu – telewizja. Kiedyś dzieci może bały się w ciemności własnej wyobraźni, a dzisiaj tylko słyszymy – w przypadku braku światła, że jest nudno i trzeba szybko wyjąć grę na komórce lub włączyć muzykę; nawet nie są w stanie słuchać lekcji bez tych obrazków, których kiedyś dzieci nie potrzebowały. Czyli – wyobraźnia ,,ZERO”. Do tego praktycznie zlikwidowano mój przedmiot – plastykę, bo nie dość, że naucza się jej w wymiarze 50% tego, co było kiedyś, to zamiast rozwijania wyobraźni uczniów, uczyć trzeba wiedzy o sztuce w dawniejszym wymiarze, a po telewizjach, a nawet i wykładach się słyszy, że nie każdy ma zdolności do plastyki; więc okazuje się w wyniku, że nikt nie ma owych zdolności, toteż nauczyciel nie może męczyć dzieci malowaniem i podnosić poziomu. Kiedy rozpoczynałem uczyć w 1982.roku, 100% dzieci było zdolnymi artystycznie, a dzisiaj ponoć nikt. Dzisiaj, po 30-tu latach, nikt nie ma zdolności, a przynajmniej nie da sobie własnych zdolności rozwijać ponad poziom trzeciej, czwartej klasy podstawówki (niektórzy zatrzymują się wcześniej). Jednak z tą wyobraźnią nie jest w gruncie rzeczy aż tak źle, bo kilka nieporadnych kresek na ścianie ustępu dla chłopców wywołuje u nich ekscytację erotyczną. Jednak to się nie przekłada na owe ,,zdolności” do plastyki – rodzice i sami uczniowie są zdania, że: ,,bo nie i już” ! Tak samo dzieje się z muzyką, choć tam jeszcze można uratować coś obietnicami występów na akademiach, wyjazdami za darmo itp. Dziś nauczyciel staje się ,,komikiem do zabawiania dzieci powierzchowną wiedzą”, co zwłaszcza dotyczy tych przedmiotów od rozwoju prawej półkuli mózgu, które to głównie dyrekcji szkół zwą ,,michałkami”, zlecając w tym czasie wszystkie inne zajęcia. Nawet nie mieści się w mentalności dyrekcyj i nauczycieli, że przy podziale na komisje przedmiotowe plastyka nie powinna być z wf-em i techniką, ale raczej z humanistycznymi przedmiotami.
http://www.wolna-polska.com.pl/pozostale/juz-naukowy-dowod-ludzie-sa-coraz-glupsi/
Jednak jest naukowy dowód, że ludzie są coraz glupsi. Polecam lekturę!
Pamiętajcie najmilsi że umysł dziecka jest świeży i delikatny i że co się tam dostanie to już jest zapisane na zawsze; dobry przykład dobre wyda,owoce zły przykład nie da się już później usunąć chociażby kapłan i nauczyciel czy inny wychowawca szczerymi łzami płakał nad taką duszą, bo mówi przysłowie „czem garnek nawrze za młodu ,tem na starość trąci”. Uczcie więc zawczasu znaku krzyża świętego, mówcie dziecięciu, że jest Bóg we trzech osobach, że za dobre wynagradza a za złe karze, pokażcie mu krzyż i objaśnijcie,że to Pan Jezus tak został przybity za nasze grzechy ,że w nas jest dusza nieśmiertelna stworzona na to żeby poszła do nieba.
Oprócz nauczania należy także odzwyczajać dziecię od różnych wad, które ze sobą na świat już przynosimy: na przykład chęci do kradzieży, skłonność do kłamstwa, upór i gniew. Lagodnie ale stanowczo trzeba dziecięcu wskazać, że źle robi , że się Bóg o to gniewa i karać będzie.
Wszelka jednak praca wasza byłaby daremna gdybyście czego innego uczyli słowem ,a co innego wskazywałyby wasze uczynki ,dziecko tę sprzeczność z pewnością zauważy,bo bystro patrzy na wszystko, a wtedy ojcze i matko szkoda waszych upomnień, bo nie szczerze udzielone, nie szczerze będą przyjęte ,będzie rósł taki mały Faryzeusz, a później jawnie się zaniedba. Ks.B. Łaciak „Nauki majowe ku czci Najsw. Maryi Panny” Kraków 1908 r.
Czyż przypadkiem nie w tym tkwi sekret „wynoszenia z domu” zwyczajów i wychowania wbrew temu, co oferuje i narzuca świat? ,
No i mamy kolejny dowód zaprzeczający ewolucji. 😀
Ta uwaga jest celna, Pani Anielo !!!
Myślę, że to jest kwestia oglupiajacej techniki-smartfony, tablety z GPS i inne cuda, które zajmują się myśleniem za nas-tak jak juz to wcześniej ktoś zauważył.
Czy faktycznie w przeszłości dzieci miały tak dobre wyniki w nauce? Myślę, że nie ma przepaści. Jaki procent społeczeństwa zdawał wtedy maturę/kończył studia? Pewnie podobny do tego współczesnego, gdyby odtworzyć przeszłe wymagania egzaminów maturalnych i egzaminów na studiach. Po prostu – większość nie uzyskiwała matury/tytułu i jakoś żyła w tym świecie. Dziś do szkół średnich idą dzieci, których rodzice, oczywiście w ramach klasycznego wychowania, nie puściliby tam, tylko zagonili do krów.
Podstawowy argument Spitzera za tezą o ślepym zaułku współczesnej edukacji jest związany z technologiami cyfrowymi, których używanie przez dzieci bardzo niekorzystnie wpływa na rozwój ich mózgów. W cytowanej przez Pana książce wskazuje, że sztuczne zaciekawienie nic nie daje (np. prezentacje multimedialne). Liczy się pasja nauczyciela/wychowawcy, która wzbudzi silną miłość u wychowanków do przedmiotu nauczania. Wtedy sytuacje wymagające karania są rzadsze. Jak to napisał św. Tomasz: „Nierzadko się zdarza, że z powodu miłości i ci, którzy zaniedbują swoje obowiązki, oddadzą się pracy”.
Jest Pan, Anawimie, niepoprawnym optymistą. Kiedyś, jeśli ktoś już skończył np. tę czwartą klasę, to miał wiadomości z wszystkich poprzednich w jednym paluszku, a dzisiaj to nauczyciel się gęsto tłumaczy z postawionej ,,pały” (bo z dwóją się przechodzi, by w następnej klasie siedzieć jak na tureckim kazaniu, a za dwa lata – jak na chińskim kazaniu). Widzę nawet pewną wewnętrzną sprzeczność w Pańskiej wypowiedzi, którą bym skomentował przypomnieniem rysunkowego żarciku sprzed 40-tu lat: Są dwa rysunki. Na pierwszym – bliski płaczu nauczyciel z linijką po klasie, w której uczniowie ani myślą słuchać lekcji. Na drugim w klasie jest cisza, jak makiem zasiał, a oczy wszystkich dzieci są wlepione w nauczyciela, który siedząc przy biurku, mówi dokładnie to samo, ale uczniowie widzą go przez ustawione na owym biurku okno, do złudzenia przypominające telewizor.
Niepoprawnym optymistą? Uważa Pan, że w dzisiejszym społeczeństwie byłoby znacząco mniej ludzi z maturą/tytułem magistra, niż 50 lat temu przy analogicznych wymaganiach do osiągnięcia tych tytułów?
Ja wewnętrznej sprzeczności nie widzę. Przedstawiłem pogląd Spitzera (którego książkę cytował p. Dariusz) na przyczyny problemów w edukacji masowej i sposoby zaradzenia im.
@Anawim. Cyt: „Czy faktycznie w przeszłości dzieci miały tak dobre wyniki w nauce? Myślę, że nie ma przepaści. Jaki procent społeczeństwa zdawał wtedy maturę/kończył studia?” Tu chodzi o coś innego. Wg. cytowanego w artykule Autora kilkadziesiąt lat temu, jeżeli mieliśmy klasę 44 osobową i powiedzmy 15 osobową, to wyniki nauczania w tych klasach były podobne. Liczebność nie miała wpływu na to, jak uczyły się dzieci, a dzisiaj ma wpływ. Zatem nie chodzi o globalne porównanie wyników nauczania przed laty i dzisiaj, ale między klasami w danym okresie.
Ale nie przypominam sobie, by Spitzer tak rozumował: klasy są przepełnione->nauczyciel straszy.
Podstawowy argument Spitzera jest taki, że mózg „uczy się” cały czas, spontanicznie. Dla Spitzera cała nowożytna edukacja jest skażona grzechem pierworodnym. Nie jest nim dyscyplinowanie. Problemem jest to, co powoduje, że trzeba dyscyplinować, czyli metoda edukacji. Cytuje Pan jeden argument: jeśli małe dziecko jest w stanie nauczyć się mówić w „obcym” (z jego punktu widzenia) języku bez dyscyplinowania, tylko spontanicznie, to dlaczego nie jest możliwe nauczenie w ten sposób innych rzeczy?
Nie pamiętam tego, by Spitzer twierdził, że kilkadziesiąt lat temu wielkość klasy nie miała wpływu na efekty edukacyjne. Mogę prosić cytat? Nie mam tej książki w domu.
Cały artykuł oparłem na pewnym fragmencie książki M. Spitzera, który posłużył mi tylko do postawienia pewnej tezy (teza ta zawarta jest w artykule). Jest to teza moja, a nie Spitzera. Cytat o który Pan prosi: „W mojej klasie w szkole podstawowej było 44 uczniów. Mimo to uczyliśmy. I nauka to potwierdziła…”(itd) str. 279 (M. Spitzer, Jak uczy się mózg?, Warszawa 2012)
Czy Spitzera to nie zdziwiło? Czy nie próbował tego wytłumaczyć np. dyscypliną wprowadzoną przez łagodność, przez zażyłość nauczycieli z uczniami, przez charyzmę nauczycieli? W przeciwnym wypadku nerony musiałyby obumierać i wyników nauczania nie byłoby. Jak on to tłumaczył?
Bo jak zrozumiałam, że to wytłumaczenie o wychowywaniu kiedyś w innej kulturze należy do Pana.
Jego tłumaczenie idzie raczej w kierunku wykazania, że teraz jest większa różnorodność w poziomie rozwoju dzieci, stąd niemożliwość dotarcia do nich w większej klasie. I na tym się koncentruje. Dawniej, wszystkie dzieci były wg. niego podobne: „ćwiczyły spokojne siedzenie w niedziele w kościele” (s. 279) i dlatego łatwiej się je uczyło. Jak widać w pewnym sensie również potwierdza moje spostrzeżenia, gdy pisze o tym wiejskim sposobie wychowania, ale – tak jak wspomniałem – nie koncentruje się na nim.
@Anawim: jeśli małe dziecko jest w stanie nauczyć się mówić w „obcym” (z jego punktu widzenia) języku bez dyscyplinowania, tylko spontanicznie, to dlaczego nie jest możliwe nauczenie w ten sposób innych rzeczy?
————-
Dziecko uczy się cały czas języka ojczystego, bez przerwy obcując z innymi ludźmi, którzy się nim opiekują. Nie może spontanicznie uczyć się innych rzeczy np. historii czy matematyki, bo obcuje z tymi zagadnieniami od czasu do czasu, nie bez przerwy, dlatego konieczne jest dyscyplinowanie, aby dziecko skupiło swoją uwagę na temacie.
Nie sądzę, by dziecko potrzebowało tak znać historię i matematykę jak język ojczysty.
Moja mama była matematyczką, więc matematykę poznałem przy okazji. Tak samo było z kosmologią – mój tata wzbudził we mnie zainteresowanie. Nie musiał mnie dyscyplinować, bym dowiedział się, jak przebiega ewolucja gwiazd.
Dyscyplinowanie potrzebne jest wtedy, gdy bezpośrednim przedmiotem jest coś nieprzyjemnego. W przypadku uczenia się może tym być sam trud nauki i wtedy (samo)dyscyplinowanie jest konieczne. Problem pojawia się, gdy nieprzyjemnym staje się sam przedmiot uczenia (np. matematyka). Wtedy dyscyplinowanie nie ma sensu; tylko utwierdza w niechęci do przedmiotu. Uniemożliwia rozwój cnoty, która w swej definicji jest prawym działaniem z przyjemnością.
Z komentarzy bije rezygnacja. Mogłoby sie wydawac,że nie ma wyjscia z tej sytuacji. Ale…. Nawet jesli „wrastanie w kulturę „, trwa relatywnie krótko, bo czas na wychowanie domowe, zanim „wedrze sie w nie swiat” jest krótki- wzorce wyniesione z domu powracają prędzej czy pózniej i staja się opoką w konfrontacji ze „światem”. Nie rezygnujmy!
Pani Ewo, jest Pani optymistką…
Nowoczesne metody nauczania wcale nie poprawiają wyników nauczania. Uważam, że to jest mit, że zwolennicy tych metod wmawiają sobie, że tak jest.
Podobnie, slogan na ostatniej stronie podręcznika brzmi” „Uczę się, bo lubię” i zdjęcie zadowolonych uczniów. Autorzy podręcznika tak sobie dla polepszenia własnego nastroju chyba zaprojektowali tą tylną stronę okładki. 🙂
Dzięki mniej licznym klasom ułatwiona jest kontrola uczniów, co z pewnością mobilizuje ich do pracy, a nie jakieś indywidualne podejście nauczyciela, że każdemu uczniowi inaczej tłumaczy w zależności od potrzeb 🙂 No nie dałby rady.
PaniAnielo, całkowicie się zgadzam z Pani wypowiedzią, bo nawet sam już to jakieś dziesięć lat temu odkryłem. Podpisuję się więc pod tą Pani wypowiedzią oboma rękoma !! Dodam, że za czasów mojej uczniowskiej młodości były konkretne i skonstruowane pomoce, które coś koło 1998.roku rozkazem z góry poszły wszystkie do pieca, bo niby te wirtualne (których jakoś do dzisiaj nie widzę) miały być o niebo lepsze. Co z tą prawdą, że dziecko musi wszystkiego dotknąć, choćby i wzrokiem, ale – oczywiście – czegoś realnego, a nie na filmie.
Dobre jest to porównanie wrastania w kulturę do uczenia się rodzimego języka.
Obawiam się, że kultura obecnego świata sprawia, że ten świat rozpada się, dlatego nie ma szans go zmieniać. Jednak nie należy zniechęcać się, ale tworzyć nowy normalny świat wg klasycznych reguł.
Chodzi o to, że „świat” ma realny wpływ na wychowanie. Choćby rodzice robili wszystko, co po ludzku możliwe, wcale nie musi to wystarczyć. Dlatego twierdzenie, że każdy ma prawo do wychowywania dzieci w zgodzie ze swoim światopoglądem jest tylko chwytem retorycznym, bo w praktyce „świat” na to nie pozwala.
No nie pozwala. Pomimo silnego odizolowania się w postaci korzystania z niszowych mediów, pomimo edukacji domowej świat wdziera się do domu.