.

Słowo „manipulacja” ma dzisiaj szerokie znaczenie i bywa używane dosyć dowolnie. Jego źródło pochodzi od łacińskiego wyrazu ręka (manus) [1].

Manipulowanie nie zawsze ma negatywny charakter. Nieraz przecież rzemieślnik (tzw. „Złota Rączka”) odkręca zardzewiałą śrubę, manipulując nią w „niekonwencjonalny sposób”. Nikt nie powie jednak, iż narusza przez to normy moralne.

To co dopuszczalne w technice, w innych dziedzinach kultury nabiera cech negatywnych. Szczególnie widać to w kontekście mediów, gdzie informacje są tak konstruowane, by wpływać na formowanie określonych postaw u słuchaczy, telewidzów czy czytelników.

Dwa rodzaje manipulacji

Manipulację można pojmować dwojako w zależności od przyjętej perspektywy filozoficznej. Z punktu widzenia filozofii klasycznej, uznającej istnienie obiektywnej prawdy, o dezinformacji można mówić tylko w kontekście zastosowanych środków (czy są godziwe czy niegodziwe?), a nie celu.

Cel jest jeden i zazwyczaj wszystkim znany. Posłużmy się przykładem. Katolicki dziennikarz bywa pogardliwie nazywany „posiadaczem prawdy”, ale, o ile będzie godziwie używał środków do jej głoszenia, nie może z perspektywy klasycznej być uznawany za manipulatora. Głosi bowiem zgodnie ze swymi sumieniem jedną, obiektywną prawdę o Chrystusie.

Inaczej to wygląda w filozofiach subiektywistycznych. Tam człowiek nie jest w stanie poznać prawdy i każdy ma własną na swój użytek. W imię tolerancji media muszą głosić więc „wiele prawd” i w możliwie równym stopniu je prezentować na antenie.

W momencie kiedy pierwszy warunek nie jest spełniony, subiektywiści będą mówili o manipulacji celem (ktoś narzuca jedną prawdę, zamiast głosić różne), a gdy dodatkowo poszczególne stanowiska nie zostaną przedstawione w równej proporcji – zarzucą manipulację środkami (np. nierównomierny czas przeznaczony na przedstawienie jakiegoś stanowiska).

Kryteria nakreślone przez filozofów pooświeceniowych sprawiają, że w praktyce trudno jest uniknąć posądzeń o dezinformację. Gdy nie mamy żadnych stałych punktów odniesienia – rodzą się różne wątpliwości: jak bowiem przedstawić wszystkie odmienne stanowiska w jednym medium? Albo: jak zmierzyć proporcje, w jakich są prezentowane?

Z tego punktu widzenia koncepcja neutralnych środków przekazu jest utopijna, tak jak filozofia, która za nią stoi. W „realu” bowiem „wolne media” kreują rzeczywistość po swojemu, udając tylko neutralność. Utopii nie da się realizować, stąd w polityce medialnej „demokratycznych społeczeństw” zastosowano coś na wzór „umowy społecznej”.

Neutralność neutralnością – zdają się mówić elity – ale to my najlepiej wiemy, co dla ludzi jest dobre.

Umowa społeczna”

„Świat obiektywny, w którym człowiek się obraca” znajduje się wg amerykańskiego myśliciela Waltera Lippmanna „poza zasięgiem, poza horyzontem, poza zdolnością pojęcia go. Człowiek sam w swojej głowie tworzy dla siebie mniej lub bardziej wiarygodny obraz świata zewnętrznego.

W efekcie ludzie postępują nie na bazie pewnej konkretnej wiedzy o prawdziwym świecie, ale na podstawie wyobrażeń sformułowanych przez samych siebie lub zapożyczonych od innych” [2].

Słowem – lud nie dorósł do „neutralności” i nie jest „zbyt rozgarnięty”, żeby sam sobą rządził. Dlatego „elity” same przesiewają informacje, zanim dotrą one do mas. W efekcie takiej polityki dochodzi do tzw. „produkowania zgody” społecznej (wyrażenie W. Lipmanna).

Głównym zadaniem środków przekazu jest więc „fabrykowanie” poglądów zgodnych z tzw. „demokratycznymi standardami”, które określane są przez samozwańcze elity. Po takim zabiegu zanika tendencja do postrzegania działań medialnych jako manipulacyjnych, zarówno w odniesieniu do środków, jak i celów.

Nie wypada przecież oskarżać o fundamentalizm tych, którzy walczą z fundamentalizmem. W tym kontekście należy widzieć np. „produkowanie” zgody na wojnę w Iraku (słynny blef medialny o wyrzucaniu dzieci z inkubatorów przez żołnierzy irackich w Kuwejcie) itp.

Subtelną różnicę między totalitaryzmem w demokracji, a totalitaryzmem ideologicznym trafnie przedstawia lewicowiec Noam Chomsky:

„w totalitaryzmie państwo decyduje, jaką linią należy podążać, a każdy następnie ma się do tego dostosować. Społeczeństwa demokratyczne działają w inny sposób. «Linia» nie jest nigdy przedstawiona jako taka – ona jest milcząco założona. W pewnym sensie uprawia się swego rodzaju «pranie mózgu na wolności». Nawet «gorące» debaty w dominujących mediach, w ramach założonych z góry parametrów trzymają w ryzach liczne przeciwstawne punkty widzenia. System kontroli społeczeństw demokratycznych jest niezwykle skuteczny; sączy obowiązującą linię przewodnią, jak powietrze, którym oddychamy. Nie dostrzegamy go, a nawet wydaje nam się, że jesteśmy w samym środku niezwykle żywiołowego sporu. W gruncie rzeczy działa to o wiele sprawniej niż w systemach totalitarnych”[3].

Przyrównanie linii przewodniej do powietrza wydaje się trafne. Nawet granice dopuszczalnego sporu są ściśle określone, choć czytelnik i słuchacz odnosi wrażenie, iż ma do czynienia ze spontanicznym żywiołem medialnym. Ale to tylko złudzenie, stąd konkluzja Chomsky’ego, iż jest to metoda o wiele skuteczniejsza, niż w systemach totalitarnych. Istotne znaczenie odgrywa bowiem element nieświadomości.

W komunizmie człowiek był fizycznie zmuszany do danych zachowań. Tutaj pozornie nie zmusza się go do posłuszeństwa, ale podejmuje szereg działań propagandowych, które sprawiają, że dokona on w końcu wyboru zgodnego z obowiązującą zasadą. Zaprzęga się do tego psychologię. Dosyć kuriozalnie brzmią w tym kontekście publikowane od czasu do czasu badania zaufania do mediów.

Jeśli bowiem telewizja X cieszy się największym zaufaniem widzów, to oznacza to tylko tyle, że jest bardzo skutecznym manipulatorem, gdyż wmówiła telewidzom swoją „neutralność”, a nie, że jest dobrym medium.

Kapłani mediów

Przy „produkowaniu zgody”, aby stworzyć wrażenie neutralności, media powołują się na osoby trzecie, tzw. niezależnych fachowców (ekspertów). W sferze gospodarki są to zazwyczaj instytuty wykonujące „niezależne”, sowicie opłacone badania, które mają potwierdzić, że produkt firmy X jest doskonały i zdrowy.

W marketingu politycznym wykreowano autorytety moralne bądź różnych „niezależnych” specjalistów w danej dziedzinie. Stąd na ekranie telewizora mnóstwo politologów i socjologów komentujących wydarzenia z pozycji „neutralnych fachowców”. Ich zdanie ma być wyrocznią dla „ludu”, który nie musi się przecież znać na wszystkim.

Niekiedy propaganda używa tzw. „fachidioten”, czyli osób, które nie są specjalistami w danej dziedzinie, ale ich autorytet z innej dziedziny przenoszony jest np. na sferę moralności czy polityki (dotyczy to szczególnie tzw. artystów).

Jednakże główną rolę odgrywają tutaj dziennikarze. Z nimi wiąże się pewien paradoks. Posiadają oni w demokracji zagadkowy status. Niby są przedstawicielami IV władzy, ale jest to władza, która nie została zweryfikowana w wyniku wyborów.

W kategoriach demokratycznych są samozwańcami, „elementem autorytarnym” – uznanym jednak przez demoliberalny system.

Olbrzymie znaczenie „samozwańców” każe zastanowić się nad formalną ich selekcją. Pełnią przecież bardzo ważną rolę w systemie, kształtują poglądy milionów, nie bez znaczenia zatem jest, w jaki sposób trafiają na świecznik?

Medialne gwiazdeczki sprawiają wrażenie, jakby były mędrcami po trzech fakultetach. Choć oczywiście nie da się tego wykluczyć, to jednak w większości przypadków są zwykłymi magistrami po różnych kierunkach studiów.

Wyróżnia ich z tłumu umiejętność pisania artykułów (chodzi na razie o umiejętności techniczne) zgodnie z wymogami redakcji. Nie jest to jakąś wyjątkową zaletą – w dzisiejszych czasach umiejętność taką są w stanie posiąść przeciętni absolwenci studiów, i nie tylko.

Kryterium merytoryczno-techniczne nie jest więc decydujące, w tym sensie, iż nie są to absolwenci np. elitarnych szkół. Mamy zatem sytuację, w której „przypadkowy” magister „wyrwany” z tłumu staje się mędrcem kształtującym opinie milionów!

Jak to się jednak dzieje, że jest nim osobnik X a nie Y? Poza obiektywnymi cechami np. zainteresowaniami dziennikarsko-publicystycznymi, przebojowością, znajomościami w branży itp., istotna jest spolegliwość ideologiczna.

Przejawia się ona mniej lub bardziej zawoalowanym klakierstwem co do poglądów obowiązujących w redakcji, albo po prostu uznaniem ich za swoje. Noam Chomsky na argument, iż dziennikarze twierdzą, że wszystko, co mówią, jest zgodne z ich poglądami odparł: gdyby to nie były ich poglądy, już by tam nie pracowali [4].

Demokratyczne złudzenie a przyszłość

Wszystko co napisano wyżej, świadczy o pewnym demokratycznym złudzeniu. Demokracja w sensie wykreowanym przez filozofów społecznych i polityków jest utopią, środki przekazu natomiast mają za zadanie produkować nie tylko „zgodę”, ale także ułudę demokratycznej wolności. Dziennikarz zaś jest robotnikiem zatrudnionym w „fabryczce” i tylko tyle.

System tworzy złudzenie, jakoby w środkach przekazu istniała równowaga pomiędzy poszczególnymi stanowiskami światopoglądowymi zajmowanymi przez społeczeństwo, oraz, jakoby mityczna wolność słowa istniała w oderwaniu od pieniędzy.

Wolność słowa publicysty piszącego w dzienniku o nakładzie kilkusettysięcznym, czy w telewizji o wielomilionowej liczbie odbiorców jest realna, zaś wolność słowa kogoś drukującego w nakładzie 1000 egzemplarzy ma zdecydowanie inny wymiar.

Pewną nadzieję na wyrównanie szans w tym względzie stwarza internet. Oczywiście strony www stwarzające realne zagrożenie dla elit będą z czasem w różny sposób eliminowane. Niemniej kontrola internetu jest o wiele trudniejsza, niż np. prasy papierowej. Nośnik elektroniczny jest nieporównywalnie tańszy, a to prowadzi do powstawania mnóstwa, co prawda, małych, ale trudnych do inwigilacji przez system ośrodków.

Jak z tą sytuacją poradzą lub nie poradzą sobie samozwańczy „producenci zgody społecznej”? Na to pytanie znajdziemy odpowiedź w niedalekiej przyszłości.

Przypisy:

  1. Por. H. Kiereś, Służyć kulturze, Lublin 1998, s. 41.
  2. Cyt. za: L. „Lele” Przychodzki, Wolne media, wolne żarty, „Magazyn Obywatel” 2001, nr 2, za: obywatel.org.pl.
  3. N. Chomsky, Pranie mózgu na wolności, tłum. J. Pietrzak, „France Inter”, za: lewica.pl.
  4. Tamże.

ZAMÓW KSIĄŻKĘ


Zamów: Rozumna dyscyplina
Zamów: Sztuka samowychowania
form
Zamów:Decyduj i walcz!
Zamów: Żelazna wola
Zamów:Nieposłuszne dzieci, posłuszni rodzice
.-----