
.
W mediach przetacza się dyskusja na temat sensowności pracy domowej. Pojawia się wiele argumentów przeciw, czasem nawet za. Celem tego artykułu nie jest przytaczanie ich wszystkich, podpieranie się badaniami itd.
Odniosę się do nich ogólnie, zwracając uwagę, że do problemu pracy domowej można podejść na dwa sposoby:
– z punktu widzenia korzyści dla całego systemu edukacji
– z perspektywy rodzica o poglądach konserwatywnych.
Skutki dla systemu edukacji
Z punktu widzenia korzyści dla systemu edukacji trudno spodziewać się, żeby nowe regulacje podniosły poziom polskiej szkoły. Nie trzeba tu przeprowadzać żadnych badań. Wystarczy zdroworozsądkowo podejść do problemu. Przecież już stare przysłowie mówi: “bez pracy nie ma kołaczy”.
Maturzysta czy ośmioklasista, który nie pracuje w domu nie będzie miał dobrych wyników.
Wiem, wiem, na ten moment jest mowa o klasach młodszych, ale przecież nauczanie to proces. Jeśli dziecko nałapie zaległości na poziomie klas – powiedzmy – IV-VI szkoły podstawowej, to konsekwencje tego poniesie także w trakcie egzaminów kończących poszczególne etapy edukacji.
Z drugiej strony – dlaczego nie być konsekwentnym: jak zakaz pracy domowej jest takim dobrym pomysłem dla młodszych uczniów, to dlaczego dla maturzystów ma być zły?
* * *
Mało się o tym mówi, ale wzrosną konflikty między rodzicami i nauczycielami, bo skoro pedagog odpowiada za nauczanie, a rodzic nawet w domu nie będzie miał obowiązku motywowania do odrabiania lekcji, to za wszystko weźmie odpowiedzialność nauczyciel.
Jeśli nie nauczy, nie zmotywuje, to on będzie winien!
Każdy znający realia oświatowe zdaje sobie sprawę, że to iluzja. Są uczniowie, których nie da się zmotywować do nauki (tym bardziej w klasie 25 osobowej). A jeśli nawet znajdą się tacy “magicy dydaktyki”, którym się to uda, to nie są oni normą w systemie.
* * *
Na marginesie. Takie rozporządzenie będzie uderzeniem w autonomię nauczyciela. Matematyk czy polonista najlepiej wiedzą kiedy zadawać, a kiedy nie zadawać zadań do powtórki. Ustalanie tego z poziomu ministerstwa jest dosyć groteskowe.
Poza tym, znając realia, większość uczniów poświęci wolny czas na gry komputerowe i przeglądanie telefonu. Na tym będzie polegało „rozwijanie własnych pasji i zainteresowań”.
Perspektywa rodziców o poglądach konserwatywnych
Na problem zakazu odrabiania lekcji można też spojrzeć z innej perspektywy, bardziej optymistycznej.
Jeśli założymy, że szkoła będzie lawirowała w stronę postmodernistycznych nowinek pedagogicznych, będzie rugowała elementy chrześcijańskie, to chyba dobrze, że nasze dziecko nie będzie zmuszane do odrabiania prac domowych?
Innymi słowy: im zideologizowana szkoła będzie na słabszym poziomie, tym w mniejszym stopniu będą absorbowane jej idee!
Zdaję sobie sprawę, że marna to pociecha! Przecież tak czy inaczej poziom nauczania naszego dziecka się obniży.
* * *
Każdy kij ma dwa końce. W nowej sytuacji mimo wszystko widzę pewną szansę – przynajmniej dla świadomych zagrożeń katolickich i konserwatywnych rodziców.
Nie ulega wątpliwości, że brak zadań domowych, to więcej czasu wolnego. Jeśli uda się go właściwie zagospodarować przed naszym dzieckiem otwiera się wielka szansa.
Matematyka, fizyka, chemia są raczej neutralne światopoglądowo. Tych przedmiotów trzeba się uczyć, ale brak zadań z przedmiotów humanistycznych, które jest łatwiej ideologizować, sprawi, że będzie można ten czas wypełnić w inny sposób.
Pojawia się szansa na rozwinięcie na szerszą skalę czegoś, co można nazwać roboczo: „popołudniową edukacją domową”. Wyobraźmy sobie, że codziennie 1-2 godziny dziecko poświęci na klasyczne i religijne lektury, studiowanie narodowej historii, kaligrafię itp.
W perspektywie kilku lat wyniki takiej edukacji mogą nas pozytywnie zaskoczyć.
Gdyby do tego podejść „strategicznie”, wszystko dokładnie zaplanować, mogłoby to być szansą na dobry rozwój naszych dzieci.
ZAMÓW KSIĄŻKĘ




