.
Po artykule “O złych skutkach dobrego humoru” jeden z Czytelników zostawił komentarz, stawiając w nim kilka ważnych pytań. Były one na tyle ciekawe, że postanowiłem odpowiedzi ująć w formę osobnego wpisu.
Przypomnę tylko, że padły one w kontekście moich dosyć wysubtelnionych rozważań na temat postawy nauczycielskiej opartej na – nazwijmy to – wesołości i żartach i jej wpływu na wyzwolenie buntowniczości oraz roszczeniowości u młodzieży.
Oczywiście nie negowałem potrzeby przejawiania radości w postawie pedagogicznej. Chodziło mi bardziej o umiejętne połączenie jej z potrzebą stawiania wymagań i stanowczości. Poniżej przedstawiam fragmenty mojego tekstu zacytowane przez Czytelnika o nicku Pawell, jego komentarz oraz moją odpowiedź.
Posłuszeństwo a klatka
D.Z.: Z drugiej strony musimy przyzwyczajać dzieci do posłuszeństwa.
Pawell: Mam nadzieję, ze nie ma pan tu na myśli ślepego posłuszeństwa. To zdanie zabrzmiało dla mnie jak wyjęte z poradnika posiadacza niewolnika…
D. Z.: Potrzebna będzie zatem stanowczość, wymaganie, a nawet egzekwowanie kar.
Pawell: …a powyższe zdanie podtrzymuje moje wrażenie.
Odpowiedź
Podważanie zasadności posłuszeństwa widzę w szerszym kontekście. Nie wiem, czy z poniższych przesłanek wychodzi Autor komentarza, ale warto o nich wspomnieć, aby widzieć problem w szerszym wymiarze.
Współczesna pedagogika generalnie podważa zasadność posłuszeństwa i co się z tym wiąże stosowania kar. Często uznaje się, że dzieci, tak jak dorośli, mają świadomość celu i są wewnętrznie samosterowalne, czyli same wiedzą co jest dla nich najważniejsze.
Patriarchalne relacje uznaje się za relikt przeszłości i przejaw mentalności niewolniczej. Tym samym stawia się znak równości pomiędzy wiedzą i doświadczeniem dorosłego, a młodą osobą, która stoi dopiero u progu życia i wymaga usprawnienia oraz rozwoju swoich potencjalności.
Zazwyczaj podkreśla się również wolność dziecka. Ale czy można mówić o wolności w sytuacji, gdy nie ma ono wystarczającej wiedzy o świecie i nie potrafi zapanować nad swoją wolą oraz emocjami? Raczej należy mówić w tym kontekście o samowoli. Dziecko podąża za wrażeniami czy emocjami uznając je za przejaw (pseudo)wolności, a tak naprawdę znajduje się w niewoli własnych słabości.
Słowem – miota się w klatce nie mając nawet świadomości jej istnienia.
Aby pokonać własne słabości i niedoskonałości potrzebny jest przewodnik w postaci nauczyciela-mistrza oraz właśnie cnota posłuszeństwa, oparta na zaufaniu do niego. Dzięki posłuszeństwu proces usprawniania przebiegnie w miarę szybko, prowadząc ku rzeczywistemu wyzwoleniu, czyli opanowaniu własnych słabości (czytaj: otworzenia i opuszczenia klatki).
Bez posłuszeństwa proces ten wydłuża się, a często jest niemożliwy do ukończenia. Dlatego opisywana cnota jest jedną z pierwszych, bądź wręcz najważniejsza. Bez niej tak naprawdę nie ma wychowania.
Jeśli zaś pytamy o granice posłuszeństwa, to na pewno nie może być ono “ślepe”. Granicę stanowi tu moralność. Nawiążę jeszcze do tego wątku w odpowiedzi na jedno z poniższych pytań.
Co złego w dyskusji?
D.Z. Po pierwsze – niepotrzebnie prowokuje dyskusję z młodzieżą.
P. Co złego jest w dyskusji z młodzieżą? Czy dyskusja z młodzieżą jest gorsza od dyskusji z dorosłym? Czy taka dyskusja z inteligentnym dzieckiem nie może być obustronnie pożyteczna i przyjemna?
Odpowiedź
Jeśli dyskusja dotyczy kwestii merytorycznych czy ogólnych, to oczywiście można, a nawet należy dyskutować. Ale jeśli mówimy do dziecka: “- Podnieś papierek”, a ono zaczyna z nami dyskutować, to taka dyskusja ani nie jest pożyteczna, ani przyjemna.
Inny przykład. Jeśli w klasie szkolnej zaczniemy dyskutować z uczniem na temat dlaczego ma wyłączyć “komórkę” albo przestać zakłócać lekcję w inny sposób, to także zaliczyłbym tę dyskusję do jałowych i nic nie wnoszących, nawet gdyby uczeń był w miarę inteligentny.
W sytuacjach rodzinno-domowych również możemy spotkać się z podobnymi zachowaniami. Na przykład nie ma sensu rozmawiać o tym czy posprzątać pokój, bo pokój musi być posprzątany i tyle.
Oczywiście można takie wymuszenie nazywać przejawem niewolnictwa, ale ja raczej nazwałbym to zdrową dyscypliną.
Innymi słowy – w cytowanym tekście chodzi właśnie o ten “niuans” w pracy wychowawczej, który wymaga bezwględnego podporządkowania.
Ani sztywniak, ani pajac
D.Z.: Po drugie – długofalowo niszczą powagę i autorytet.
P.: Jeśli jest to taka sztucznie napompowana powaga to może i lepiej było by ją zniszczyć. Poza tym: co złego jest w braku powagi? Najmilsze wspomnienia mam z chwil kiedy bylem niepoważny.
Odpowiedź
Problem polega na tym, iż w cytowanym tekście zwracam uwagę na pewien rys w postawie pedagogicznej. Nie twierdzę, że wychowawca nie powinien się uśmiechać nawet na wstępie zacytowałem ojca J. Woronieckiego, który pisze, że wychowawca powinien być optymistyczny i radosny. Rzecz w tym, żeby nie przekraczać pewnej granicy i nie stawać się niepoważnym żartownisiem czy nawet pajacem, bo traci się powagę i na dłuższą metę nie uda się w ten sposób wypracować autorytetu.
Cały wpis oparty jest na pewnym realnym doświadczeniu pedagogicznym, z którego wynika, że zbytnie skrócenie dystansu automatycznie prowadzi do żądań ze strony dziecka i różnych przejawów nieposłuszeństwa.
Jednak nauczyciel czy rodzic powinien sam, na zasadzie prób i błędów, ustalić tę granicę, żeby z jednej strony nie być niedostępnym “sztywniakiem”, ale z drugiej nie rozpłynąć się w wesołości i żartach.
W godności równi, w funkcji już nie
D.Z.: …dzieci zaczynają traktować starszych, jak równych sobie „kumpli”.
P. Po pierwsze: pod wieloma względami wszyscy ludzie (nawet dzieci) są sobie równi. Po drugie: wielu wychowawców (nauczycieli, a nawet rodziców) nie zasługuje na to żeby być dla kogokolwiek autorytetem; jeśli kogoś nie szanują inni dorośli to jak można wymagać żeby szanowały go dzieci? W tym aspekcie autorytet oparty na hierarchii (zajmowanej pozycji) stoi według mnie w opozycji do autorytetu opartego na wiedzy i doświadczeniu (który ze swojej natury jest ograniczony do konkretnych dziedzin).
Odpowiedź
Co do posiadanej godności wszyscy ludzie są równi, ale z uwagi na funkcje i role jakie pełnią w społeczeństwie już nie. Dyrektor w zakładzie pracy ma więcej do powiedzenia niż zwykły pracownik, ma także większą władzę w ramach pełnionej funkcji. Podobnie nauczyciel czy rodzic pełni zasadniczo inną rolę niż dziecko i nie można ich tutaj zrównywać czy fraternizować. Takie eksperymenty prowadziła współczesna pedagogika (np. antypedagogika) i były to eksperymenty nieudane.
Rodzic czy nauczyciel posiada atrybuty autorytetu (w sensie prawa do posłuchu) już z racji pełnionej funkcji. Oczywiście musi ten “funkcyjny autorytet” potwierdzić swoją wiedzą, kompetencją z danej dziedziny i postawą moralną.
Jeśli zachowuje się niegodnie, np. wymuszając zachowania nieetyczne, to dziecko czy uczeń nie ma obowiązku słuchania go. To byłaby uległość, które jest wadą, a nie cnotą. Jednak jeśli chodzi o kwestie nazwijmy to organizacyjno-porządkowe czy wychowawczo-dydaktyczne posłuszeństwo jest powinnością dziecka.
Jednak ogólna tendencja jest taka, żeby przypadki złych zachowań rodzicielskich i nauczycielskich odpowiednio nagłaśniać i wykorzystywać do podważania autorytetów jako takich.
Myśleniu – tak, mędrkowaniu – nie
D. Z. Czy pozwalają sobie na podważanie naszych decyzji, czy może wręcz odmawiają ich wykonania?
P. To w końcu oznaka myślenia i posiadania własnej woli, chyba nie chcemy dzieci ich pozbawiać?
Odpowiedź
Na to pytanie już odpowiedziałem w jednym z powyższych fragmentów (o dyskusji). Nie neguję prawa dziecka do wyraża własnej woli i myśli, neguję takie prawo w sytuacjach, gdy jest ono li tylko przejawem zwykłej pychy, zadufania, mędrkowania i pogardy dla nauczyciela czy rodzica. Nie uznaję też tego prawa, wtedy, gdy nie jest ono oparte na doświadczeniu i wiedzy, dającej podstawy do wyrażania własnego zdania.
* * *
Mam nadzieję, że w miarę wyczerpująco odniosłem się do postawionych pytań. Kilka wątków można było jeszcze rozwinąć, ale artykuł za bardzo by się rozrósł. Jeśli wspomniane wątki pojawią się w komentarzach – odniosę się do nich.
Zgadzam się, że problemem dzisiaj jest brak autorytetów. Ale, gdy podważymy autorytet w ogóle, to nam się podstawa załamie. Musi być wzorzec, na którym się dziecko modeluje.
W tekście wspomniałem, że trzeba odróżnić uległość od posłuszeństwa. To jest sprawa rozeznawania konkretnej sytuacji.
Pierwsza zasadnicza rzecz to taka, że rodzic powinien mieć możliwość wyboru sposobu i treści nauczania dla swoich dzieci, a także nauczycieli.
W tym systemie („demokratycznym”) jest to jednak w większości przypadków niemożliwe.
PS – Żeby było śmieszniej, pani ta w ogóle negowała istnienie autorytetu wypływającego z funkcji społecznej, sama korzystając ze swojego autorytetu pedagoga, który PRZECIEŻ WIE LEPIEJ NIŻ RODZIC CO DLA DZIECKA JEST DOBRE, by podkopywać autorytet rodziców.
A ja zostawię swój komentarz do twierdzenia: „Wielu wychowawców (nauczycieli, a nawet rodziców) nie zasługuje na to żeby być dla kogokolwiek autorytetem.”
Próbowałam prowadzić dyskusję na ten temat z pewną pedagog.
Więcie na czym polega problem z taką definicją? W totalnym subiektywizmie – „co zasługuje na szacunek”. Mianowicie wg wspomnianej pani pedagog ŻADEN rodzic, który karmi dzieci mięsem NIE ZASŁUGUJE NA SZACUNEK, ponieważ w JEJ OPINII (zatwardziałej weganki i buddystki) SZKODZI DZIECKU. W związku z tym wyraża wprost wobec dzieci opinię, że jeśli rodzice karmią ich mięsem, są złymi rodzicami. Uważa też oczywiście swoje postępowanie za szlachetne ratowanie dzieci przed patologią.