
.
W tradycyjnych społeczeństwach rodzice sami zajmowali się edukacją swoich dzieci.W Rzymie w pierwszym okresie życia (do 7 lat), wychowaniem synów i córek zajmowała się matka (nawet w arystokratycznych domach!); pieczę zaś nad starszymi synami sprawował ojciec.
Nieco inaczej było w starożytnej Grecji, gdzie dziecko znajdowało się pod opieką niewolnika (paidagogos). Moda ta z czasem zapanowała także wśród Rzymian.
W starożytności narodziła się także tradycja nauczania dzieci w szkołach przez nauczycieli. Niestety, zarabiali oni niewiele (Rzym) i nie mieli najlepszej opinii w społeczeństwie.
Pedagogika jest trudną sztuką. Rozwój techniczny sprawił, że kontynuowanie tradycji przekazywania wiedzy, np. rolniczej czy rzemieślniczej z pokolenia na pokolenie, jest dziś praktycznie niemożliwe. Kształceniem musi zajmować się szkoła i osoby trzecie.
I tu pojawia się pewne niebezpieczeństwo. Sposób nauczania oraz same przekazywane treści przez „pośredników” powinny być generalnie zgodne z poglądami rodziców. Niemniej w praktyce istnieje tu duża możliwość manipulacji, z której korzysta wielu ideologów, mających wpływ na funkcjonowanie systemów szkolnych. Można wręcz mówić o swoistym pedagogicznym porwaniu naszych dzieci dokonywanym często pod osłoną państwa.
Dziecięce koszary
W czasach tzw. rewolucji francuskiej Robespierre, przedstawił w Konwencie pewien projekt oświatowy. Pomysł polegał na skoszarowaniu wszystkich dzieci w specjalnych internatach, gdzie wychowywano by je na prawdziwych demokratów, w myśl hasła: wolność, równość, braterstwo.
Zgodnie z projektem wychowankowie mieli być podobnie ubierani i tak samo odżywiani. Oprócz czytania, pisania i rachowania mieli uczyć się także „naturalnej moralności”, zgodnie z wytycznymi „praojca nowoczesnej pedagogiki” Roussea’u, oraz przysposabiać się do przyszłych prac fizycznych.
Nieważne jakie byłyby to prace. Mogło to być nawet zbieranie i rozsypywanie kamieni po drodze. Dzieciaki miały być zabierane rodzicom w piątym roku życia i indoktrynowane w internatach do 11 r.ż. (dziewczęta) i 12 r.ż. (chłopcy), oczywiście na koszt państwa.
Sposób myślenia komunistów w dwudziestowiecznej Rosji był w tej kwestii zbliżony do myślenia rewolucjonistów francuskich. Rzeczą niemal oczywistą było dla nich, że dziecko należy do państwa i powinno być wychowywane w duchu komunistycznym.
Pojawiały się nawet pomysły „upaństwowienia dzieci” i zastąpienia rodziny partią komunistyczną. To ona miała dbać o wychowanie młodzieży nie tylko w szkołach, ale też w halach fabrycznych czy kołchozach.
Kontynuatorem tej demokratycznej i demokratyczno-ludowej linii myślenia o edukacji był Adolf Hitler. W przemówieniu do wychowanków jednej z tzw. Adolf Hitler-Schule (elitarnych nazistowskich szkół) Führer mówił:
„Dziś my rezerwujemy sobie prowadzenie narodu – to znaczy, tylko my jesteśmy powołani, aby prowadzić naród jako taki – każdego pojedynczego mężczyznę i każdą pojedynczą kobietę. Stosunki życiowe regulujemy my. My wychowujemy dzieci”. (cyt za: M Banasiewicz, Polityka naukowa i oświatowa hitlerowskich Niemiec na ziemiach polskich „wcielonych” do trzeciej rzeszy w okresie okupacji (1939 – 1945), Poznań 1980 r., s. 21).
Demokratyczne półkolonie
Z powyższego wynika prosty wniosek: najlepszym sposobem na odsunięcie dzieci od wpływu rodziców jest ich „upaństwowienie” (całkowite lub przynajmniej częściowe). Wcześniej jednak należy odpowiednio zideologizować szkołę. Metoda ta nie jest obca również współczesnym, demoliberalnym „zbawcom świata”.
Demokraci robią to jednak w białych rękawiczkach, stosując bardziej „cywilizowane metody” i nie obnosząc się wprost z ideą „upaństwowienia” dzieci. Po prostu: mniej mówią, a więcej robią w tej kwestii. Wychodzą z założenia, że w dobie „wolności” nie można drażnić ludzi wyrywaniem dzieci z domu rodzinnego i koszarowaniem ich w osobnych miejscach. (Pomysł ten jest zresztą trudny do wykonania ze względu na jego kosztowność.)
Dzisiaj ideolodzy posługują się niezwykle przydatną dla nich ideą „obowiązku szkolnego”. Dzięki temu wynalazkowi obligatoryjnie zagania się dzieci do fundamentalistycznie „neutralnej światopoglądowo szkoły”.
„System” ten uzupełniany jest przez silne oddziaływanie mediów i młodzieżowych ruchów subkulturowych, sterowanych przez zręcznych propagandzistów, którzy w ten sposób organizują niejako „zajęcia dodatkowe” dla młodzieży.
W efekcie tych uwarunkowań wpływ rodziców na wychowanie młodego pokolenia w wielu przypadkach jest minimalny lub wręcz zerowy. Wspomniane uwarunkowania sprawiają, że zbędne są już całodobowe koszary, które roiły się rewolucjonistom. Dzisiaj całkowicie wystarczą dzienne „półkolonie” w szkołach, aby budowniczowie nowego, wspaniałego świata osiągnęli założony przez siebie plan edukacyjny.
(Przy oprac. tekstu wykorzystano następujące prace: Henri-Irénée Marrou, Historia wychowania w starożytności, przek. S. Łoś, Warszawa 1969; S. Kot, Historia wychowania, t.II, Warszawa 1996; Maria Banasiewicz, Polityka naukowa i oświatowa hitlerowskich Niemiec na ziemiach polskich „wcielonych” do trzeciej rzeszy w okresie okupacji (1939 – 1945), Poznań 1980 r)
ZAMÓW KSIĄŻKĘ





Rewolucja październikowa twórczo rozwinęła francuską. W wielu okręgach radzieckich nie tylko dzieci ale i kobiety… znacjonalizowano. Pani komisarz Aleksandra Kołłontaj miała jeszcze absurdalniejsze pomysły.
DEKRETY O NACJONALIZACJI KOBIET w ZSRR
W 1918 roku we Włodzimierzu ogłoszono dekret, na mocy którego nacjonalizacji miały ulec kobiety. Dziewczyna po osiągnięciu 18-tego roku życia stawała się własnością państwową.
I pod groźbą srogiej kary miała obowiązek zarejestrować się w Biurze Wolnej Miłości w Komisariacie Nadzoru. Miało to umożliwić przyporządkowanie im co miesiąc towarzyszy-małżonków. Dodatkowo, dzieci zrodzone z tych związków miały przechodzić na własność republiki.
Warto zwrócić uwagę, że wedle dokumentu nie wszyscy uczestnicy procesu prokreacji stawali się własnością państwową. Dotyczyło to jedynie kobiet i ich dzieci.
Podobnie zresztą jak w innej, nigdy nie zrealizowanej koncepcji uznania kobiet za własność państwa, którą stworzono w Saratowie. W tym przypadku, kobiety w wieku od 17 do 32 lat miały zostać znacjonalizowane i podlegać dystrybucji wśród mężczyzn, uzyskując w zamian prawo do pobierania comiesięcznego świadczenia w wysokości ok. 200 rubli.
Tak, tak! Takie rzeczy wymyślali bolszewicy w ZSRR!
„Rzeczywista emancypacja” i „prawdziwe wyzwolenie” to hasła-klucze do zrozumienia roli kobiety w ustroju socjalistycznym. Zerwanie z dotychczasowym, „burżuazyjnym” porządkiem miało dokonać się również na płaszczyźnie ról płciowych. Podwaliny pod takie myślenie położył Fryderyk Engels w tekście „Pochodzenie rodziny i własności prywatnej”.
Engels uznał że model rodziny opiera się na niewoli domowej kobiety. Mąż pełni w nim rolę burżuazji, a żona reprezentuje proletariat.
Włodzimierz Iljicz Lenin pisał wprost, że proletariat nie może osiągnąć pełnej wolności, nie zdobywając jej dla kobiet. Wzywał do walki z „drobnym gospodarstwem domowym”, które kobietę „przytłacza, dusi, ogłupia […], które przykuwa ją do rondli i pieluch, trwoni jej pracę na roboty wręcz barbarzyńsko nieprodukcyjne”.
Wizerunek nowej, leninowskiej kobiety oparł się przede wszystkim na pracy zawodowej i aktywności społecznej. Poglądy Lenina stworzyły ramy teoretyczne dla dalszych dyskusji nad problematyką płci i społecznych praktyk w pierwszym kraju, który wstąpił na drogę do komunizmu.
I w ramach rozwijania twórczej myśli wodza rewolucji Lenina powstały lokalne dekrety o nacjonalizacji kobiet we Włodzimierzu i Saratowie.
W Jekaterynodarze bolszewickie władze wydawały „swoim” MANDATY uprawniające do „resocjalizacji” dziewic. Przykład treści wydanego uprawnienia w Jekaterynodarze:
„Przedkładający niniejszy dokument towarzysz Kraseew ma prawo socjalizować w mieście Jekaterynodar 10 dusz dziewic w wieku od 16-tu do 20-tu lat, wskazanych przez towarzysza Kraseewa. Podpisał Gławkom Iwaszew.”
Na podstawie takich mandatów krasnoarmiejcy w Jekaterynodarze łapali dziewice nawet w szkołach.
Kobiety w Kałudze też były w 1918 roku znacjonalizowane na podstawie dekretu lokalnych władz bolszewickich.