.
Faktom nie da się zaprzeczyć: rzeczywiście coś jest na rzeczy. Filmiki, które co chwilę pojawiają się w Internecie, czy doniesienia o atakach na nauczycieli – są niewątpliwie wyznacznikami nasilającej się tendencji.
Zbieramy owoce nieudanych reform, niekorzystnych zmian społecznych, oderwanych od rzeczywistości ideologii edukacyjnych oraz… obniżenia autorytetu nauczyciela w społeczeństwie.
Nauczyciel – twój wróg!
W mediach można zaobserwować nieformalną kampanię pod hasłem: „Nauczyciele mają za dobrze” (długi urlop, niewielkie pensum). Kampania ma prawdopodobnie podtekst polityczny, związany z szykowanymi zmianami w prawodawstwie oświatowym. W ten sposób przygotowuje się grunt pod ich wprowadzenie.
Wspomniana akcja odwołuje się do dosyć prymitywnych uczuć, takich jak zazdrość: „Niech nauczyciele pracują w wakacje, niech mają dłuższy tydzień pracy…”. Słowem – dlaczego mają mieć lepiej od nas!
Efektem jest nasilanie się zjawiska osłabienia autorytetu nauczyciela, które ze sfery społecznej przenosi się na sferę dydaktyczno-wychowawczą. Rodzice podważają przy dziecku jego kompetencje oraz bez zastrzeżeń wierzą oskarżeniom wysuwanym przez dzieci. A te są „sprytne”, kierując się zazwyczaj lenistwem oraz chęcią usprawiedliwienie swojej niewiedzy.
Krótkowzroczność rodziców
Bezkrytyczna wiara w wersję wydarzeń przedstawianą przez najmłodszych, bierze się z naiwności, krótkowzroczności i z braku podstawowej wiedzy pedagogicznej. Każde podważenie autorytetu nauczyciela pośrednio godzi bowiem także w autorytet rodzicielski, bo burzy tradycyjny porządek społeczny (dzisiaj nauczyciel – jutro rodzic).
Rodzice nie zdają sobie sprawy, że w ten sposób niszczą fundament edukacji, jakim jest „zaufanie”. Już Arystoteles zauważył, że gdy nie ma zaufania, to nie ma też wychowania i nauczania.
W rezultacie obniża się poziom nauczania i bezpieczeństwo w szkołach. Zaraz potem w mediach pojawiają się opinie, że nauczyciele są niekompetentni i sobie nie radzą. Następuje dalsza erozja autorytetu.
I tak trwamy w tym „zaklętym kręgu”.
Pozwolę sobie przytoczyć tutaj pewną ciekawostkę. Czytałam kiedyś artykuł, gdzie było opisane wydarzenie – początek roku szkolnego w jednej z amerykańskich szkół. Dyrektor szkoły zwrócił się do pierwszaków w ten sposób: „Witajcie, nazywam się (jakoś tam), jestem dyrektorem szkoły, ta dziewczynka obok mnie to moja córka, uczy się z wami, a to jest mój pies”. Po krótkim przemówieniu padło tradycyjnie: czy macie jakieś pytania? Uczniowie, oczywiście, mieli: „jakiej rasy jest pański pies?” „Do której klasy chodzi pana córka?” W tym samym artykule przytoczono odpowiedzi polskich uczniów na pytanie: Jak myślicie, co robi wasz nauczyciel, kiedy wraca po pracy do domu? Okazało się, że wielu uczniów wyobrażało sobie belfra jako siedzącego przy biurku, pod krawatem. Niestety, wniosek jest taki, że uczniowie w polskich szkołach w większości postrzegają nauczyciela jako swego rodzaju robota, nie człowieka. Robot nie ma prawa być zmęczony, nie może mieć gorszego dnia, nie robi mu się przykro, kiedy mu się napyskuje. Z pewnością ten sztucznie wytworzony dystans („ja tu jestem od zadawania pytań”) nie sprzyja dobremu klimatowi w szkole, nie buduje też autorytetu – w każdym razie nie sam fakt bycia nauczycielem. Jeśli chodzi o rodziców – cóż, jedni są otwarci na współpracę, inni nie. Wszak ludzie są różni. Nauczyciele też nierzadko niechętnie poświęcają swój czas rodzicom. Jeżeli uczeń ma kłopoty, łatwo jest powiedzieć rodzicom „weźcie się za niego” niż „chciałbym lepiej poznać państwa syna/córkę, możemy się spotkać?” Cóż, w takich przypadkach rodzicom też trudno się dziwić.