.

 

Zastanówmy się: co się stanie, gdy kiedyś, w przyszłości, szkoły będą gotowe na przyjęcie sześciolatków? Hipotetycznie możemy założyć taką sytuację.

Czy protesty najzwyczajniej w świecie ucichną i dzieciaki powędrują do szkół?

* * *

Generalnie jestem przeciw ustawowemu obniżaniu wieku rozpoczynania nauki. Przede wszystkim dlatego, że uważam to za kolejny etap upaństwawiania dzieci.

Co prawda symboliczny, ale jednak. Symboliczny, bo dzieci, o których chodzi w tym sporze, i tak są już wyrwane z rodzin i wychowywane przez państwo.

Struktury gospodarcze są takie, że utrzymanie przeciętnej rodziny wymaga pracy obojga rodziców.

W rezultacie zmuszeni są oni odstawić trzyletnie dziecko do przedszkola (albo jeszcze młodsze do żłobka) i iść do pracy, a jego wychowaniem zajmuje się państwo.

Na straconych posterunkach

Czy (ewentualna) indoktrynacja będzie odbywała się w szkole czy przedszkolu stanowi pewnie jakąś różnicę, ale czy rzeczywiście jest ona aż tak wielka?

Jeśli dzieci sześcioletnie miałyby iść do klasycznych szkół katolickich, czy zostać w państwowych przedszkolach, bez wahania opowiedziałbym się za pierwszym rozwiązaniem!

Dlatego z jednej strony widzę w „sześciolatkach” atak na pewne cywilizacyjne pryncypia, z drugiej – zdaję sobie sprawę, że sprzeciw w tej sprawie ma charakter symboliczny, bo w praktyce i tak batalia jest przegrana.

Ale oczywiście lepiej nawet symbolicznie protestować, niż tylko narzekać.

Czy kwestie techniczne są najważniejsze?

Przeciwnicy reformy wprowadzającej sześciolatków do szkół posługują się raczej inną argumentacją. Główny ich argument ma charakter organizacyjny. Na przykład, mówią o przepełnionych świetlicach, brakach w wyposażeniu szkół, itd.

W efekcie można odnieść wrażenie, że jeśli doposażymy szkoły, to już będzie można do nich posłać dzieciaki.

Nie można wykluczyć, że cała ta krytyka reformy odnośnie sześciolatków, opierająca się na złym stanie przygotowania szkół, jest tylko elementem taktyki. Być może… Nie wiem.

Trudno bowiem przeprowadzać skuteczną kampanię społeczną, używając argumentu „upaństwowienia dzieci”. Akcentowanie kwestii technicznych bardziej trafia do ludzi.

Nie chciałbym, żeby ten głos zabrzmiał jako krytyka akcji „Ratuj maluchy”. Nie jest moją intencją krytykowanie kogoś, kto robi naprawdę dobrą robotę.

Chcę tylko, żebyśmy w bojowym zapale nie zapomnieli, że głównym problemem nie są kwestie organizacyjne.

 

 

ZAMÓW KSIĄŻKĘ


Zamów: Rozumna dyscyplina
Zamów: Sztuka samowychowania
form
Zamów:Decyduj i walcz!
Zamów: Żelazna wola
Zamów:Nieposłuszne dzieci, posłuszni rodzice
.-----