.
Gdy latem przejeżdżam przez rozgrzane polskie wsie, widzę siedzących na ławkach przed domami, starców. Siedzą wpatrzeni przed siebie, jakby kontemplują przeszłość, a może już przyszłość. Trwają w bezgrzesznym „nicnierobieniu”.
Czasami słońce (już wrześniowe) połączy się z wiatrem.
Dołączy do nich „babie lato”, zapach świeżo zebranych grzybów i wtedy, wraz z zamyślonym obok starszym człowiekiem, stworzy tajemną, można rzec – metafizyczną atmosferę, w której doczesność przenika się z wiecznością.
Słońce, wiatr, grzyby – to element doczesny; wpatrzone gdzieś w zaświaty oczy „dziadunia” – to element wieczny. Starsi ludzie, jak ktoś ładnie napisał, oddychają już wiecznością, dzieli ich od niej cienka szybka.
„Nicnierobienie” – tropikalne i nasze
Tematem „nicnierobienia” zainteresowałem się pod wpływem książek i filmów W. Cejrowskiego. Nieraz wspomina on o tym stanie w kontekście południowej sjesty. W krajach tropikalnych nie da się pracować w pewnych godzinach, upał przeczekuje się w cieniu. Takie zachowanie nie wynika z lenistwa, ale jest pochodną panującego tam klimatu.
Nasza kultura także dopuszcza bezgrzeszne lenistwo, na przykład w trakcie urlopu. Jednak w kontekście starszych osób nabiera ono szczególnego znaczenia.
Jaka jest różnica między „nicnierobieniem”, a lenistwem?
W pierwszym przypadku nic nie musimy robić, bo z różnych, wymienionych przed chwilą przyczyn zwolnieni jesteśmy z obowiązków; w drugim (lenistwo) – mamy określone zadanie, które powinniśmy wykonać, ale w wyniku naporu wady, to nam się nie udaje.
Starzec, który już swoje w życiu zrobił, może cały dzień siedzieć przed domem i nic nie robiąc, przyglądać się ciszy. Taki czas. Nikt mu nie ma tego za złe.
Jeśli zaś ktoś zatrudnił się do pracy i musi, na przykład, kopać fundamenty domu, a obserwuje sobie „babie lato” lub podrzemuje z bezczynności, z cała pewnością zasłuży na miano leniucha.
Powie ktoś, że próba usprawiedliwiania lenistwa jest trochę naciągana i niepedagogiczna. Ale to nie tak. Wcześniej czy później wszyscy znajdziemy się w stanie, gdy „nic nie będziemy musieli”.
Rozmawiałem kiedyś ze schorowaną, umierającą, bliską mi osobą. Oboje wiedzieliśmy o zbliżającej się śmierci. Próbowałem jednak unikać tego tematu. Jakoś trzeba było podtrzymywać rozmowę. Opowiadałem o tym, co „muszę” zrobić w domu, co „muszę” kupić dzieciom, itd. Gdy w końcu skończyłem przemowę ona spokojnie powiedziała:
„A ja nic nie muszę i tak dobrze mi z tym”.
„Nicniemuszenie” a troska
Człowiek wciąż tyle „musi”, tyle planów, książek, artykułów, kombinowania: „jak najlepiej przygotować dzieci do życia?”, „co i za co kupić do domu?”.
Jest gdzieś granica między racjonalnym dążeniem do realizacji tych, przecież dobrych zamierzeń, a strefą, gdzie zaczyna się samolubne chciejstwo i chciwość.
Jeśli zrozumiemy, że problem polega w istocie na pozbyciu się złej troski, wtedy otwiera się przed nami nowa perspektywa.
Bo tak naprawdę „nicnierobienie” to stan wtórny, nie najważniejszy, który w przypadku starszych ludzi jest stanem naturalnym.
Jednak kluczem jest tu odkrycie: „nicniemuszenia”. To ono tak naprawdę uwalnia.
Bez niego nawet „nicnierobienie” ludzi starszych pozbawione jest sensu. Wręcz przeciwnie – w jeszcze większym stopniu przechodzą oni wewnętrzne katusze, bo dręczy ich obawa, że nie zdążą.
Życie bez złej troski
Pytanie: czy ludzie w wieku produkcyjnym mogą „nie musieć” (chyba tak to trzeba odmienić), a jednocześnie pozostawać w stanie bezgrzesznej bezczynności? Czy musimy czekać na starość, żeby zanurzyć się w tym stanie?
Tak jak wspomniałem, wykonywanie jakiegoś zajęcia lub nie, to w sumie sprawa drugorzędna. Sztuka polega na tym, żeby chcieć, ale z taką jakąś łagodnością, ufnością, że Bóg nad wszystkim czuwa, że jak się nie uda, to „nic się nie stanie”.
Innymi słowy – jeśli już musimy chcieć, to „bez nerwa”, bez chorej troski. Odkrycie tego sprawia, że nawet w największym zgiełku, pośrodku wielkiego miasta, posiądziemy spokój „sytych życia” starców, siedzących przed swoimi domami, we wrześniowe, ciepłe popołudnie.
Życie można bowiem kontemplować nie tylko na siedząco.
Foto: morgueFile
Cudne! Sama kwintesencja życia. Bardzo Panu dziękuję i wszystkim życzę trochę spokoju na wrzesień.
Sądzę, że przez większość pomysłodawców (oraz część pracowników) szkół sternikowskich, bazujących na duchowości Opus Dei, wspomniana wolność w działaniu (staram się, choć nie za wszelką cenę; robię ile zdołam, resztę oddaję Bogu) jest odbierana, jako brak pracowitości lub należytej skrupulatności, co mnie czasem szczerze frapowało. Trafnie Pan to ujął: „zła troska” może czasem przerodzić się w chorobliwą pryncypialność, przy której człowiek, słaby z natury, może stracić orientację i zapomnieć o miłości bliźniego, bo tu liczy się efekt!