
.
Komitet Neurobiologii PAN wystosował list do Minister Edukacji Narodowej. Do listu dołączona jest Opinia (wraz z uzasadnieniem), dotycząca pewnej ostatnio modnej książki. Chodzi o tzw. neurodydaktykę.

Nie podaję tytułu książki, bo to nie jest najważniejsze. (Kto koniecznie chce go poznać, może przeczytać wspomnianą Opinię, klikając link znajdujący się u dołu tego tekstu.)
Najważniejsze w tym zamieszaniu jest to, że pewien nurt w edukacji zostaje tym listem propagandowo osłabiony.
Koniec pedagogiki?
Jeszcze kilka lat temu neurodydaktyka nazywała się neuropedagogiką. Lansowana była jako ostateczne dopełnienie nauk pedagogicznych. Pisano wręcz o „końcu pedagogiki” (bo w wyniku badań nad mózgiem miano rzekomo odkryć już wszystko, co w nauczaniu i wychowaniu odkryć należało).
Przyglądałem się tym nowym trendom ok. 2006-2008 roku. Ale nie znajdując tam nic rewolucyjnego (poza propagandą), nie zagłębiałem się w te zagadnienia (poza tym zwyczajnie mnie nudziły).
Ostatnio zaś, już po latach, żeby odświeżyć temat, przeczytałem pewną głośną książkę z tej dziedziny. I cóż? Dalej jestem zdania, że: „nic nowego pod słońcem”.
Nowe bezstresowe wychowanie (nauczanie)
O co w tym wszystkim chodzi? Po ośmieszeniu bezstresowego wychowania, które oparte było głównie na nowinkach psychologicznych, rzucono hasło poszukiwania nowych, bardziej wiarygodnych sposobów lansowania bezstresowych idei.
Zmieniono więc szyld i podparto się neuronaukami.
Cóż bowiem ma odpowiedzieć rodzic czy wychowawca przekonany do tradycyjnej wersji edukacji, gdy mu ktoś pod nos podsunie pedagogiczne interpretacje „najnowszych badań nad mózgiem”?
Właśnie. Cały myk polega na tym, że badania są sprytnie przeinterpretowywane w duchu dawnego, bezstresowego wychowania. Tylko, że tym razem chowają się za autorytetem neurobiologów, a nie psychologów. Pisałem o tym więcej tutaj.
Koniec z pouczeniami
Teraz okazuje się, że nie chodzi tylko o interpretacje, ale problem może mieć głębsze podłoże merytoryczne. W tym sensie Opinia Komitetu Neurobiologii Państwowej Akademii Nauk jest kłopotliwa nie tylko dla Autorki krytykowanej książki, ale szerzej – dla propagatorów nowej wersji bezstresowizmu.
Szczególnie ważne jest zdanie zawarte w uzasadnieniu Opinii:
„współczesna neurobiologia nie osiągnęła jeszcze takiego poziomu by pozwolić na obiektywną ocenę efektywności systemów edukacyjnych czy wręcz np. instruować nauczycieli „jak powinna wyglądać dobra lekcja biologii czy historii”.. „.
Z takiego stwierdzenia wniosek może być tylko jeden: nie ma żadnego „końca edukacji”. Zwolennicy neurodydaktyki nie mogą ustawiać się na pozycjach wszechwiedzących mentorów. Nie mają żadnych podstaw, by neurobiologicznymi interpretacjami zagadnień pedagogicznych „chłostać” przeciwników ideowych i pouczać, jak mają wyglądać nowoczesne lekcje.
Również edukatorzy domowi, którzy naprędce „ochrzcili” pewne idee, powinni z większym dystansem podchodzić do nowinek.
Na podstawie: –> Opinia Komitetu Neurobiologii PAN z uzasadnieniem
ZAMÓW KSIĄŻKĘ





Właśnie wczoraj wpadła mi w ręce recenzja książki pani Żylińskiej napisana przez pana z Zakładu Fizjologii Molekularnej Zwierząt Instytutu Biologii Eksperymentalnej Wydziału Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego 🙂
http://www.cen.uni.wroc.pl/Pliki/Wydawnicza/22_fragment.pdf
Już Czytelnik zwrócił na to uwagę.
Polecam lekturze:
http://www.cen.uni.wroc.pl/Pliki/Wydawnicza/22_fragment.pdf
Panie Dariuszu,
Dziękuję za powyższy post. Po lekturze owej słynnej już książki miałam podobne przemyślenia. Cieszę się, że nie jestem osamotniona.
Nie wiem, czy czytał Pan odpowiedź Autorki wspomnianej publikacji. Jest dłuuuga 😉
Pozdrawiam serdecznie.
Stała Czytelniczka
Odpowiedź Autorki przeglądałem. Konsekwentnie nie chcę polemizować w kwestiach neurobiologicznych i dlatego nie będę się na te tematy wypowiadał. Wiem jednak jedno (powtórzę to raz jeszcze): ustalenia podawane przez różnych autorów, generalnie nie kłócą się z tradycyjną wizją wychowania. Są tylko odpowiednio interpretowane.