.
Profesor Timothy Leary wakacje roku 1960 spędzał w Meksyku. Był jednym z przedstawicieli pokolenia „dzieci kwiatów.
Właśnie tam zetknął się z grzybami halucynogennymi. Od tej pory swoje życie poświęcił badaniom nad narkotykami. Początkowo interesowało go jedynie zastosowanie środków psychotropowych w psychoterapii, np. w lepszym samopoznaniu, co miało sprzyjać pokonywaniu trudności i kompleksów. Leary wykorzystał do tego celu (odkryty przez prof. Alberta Hofmann’a) narkotyk, któremu dano nazwę LSD.
Profesor z Harvardu do swoich badań nad nowym syntetykiem wykorzystywał studentów. Efekt był taki, że młodzi ludzie biegali po korytarzach uczelni wykrzykując, że są bogami albo kołysali się w kącie w stanie narkotycznego transu.
Rewelacje Lear’ego o dobroczynnych skutkach wynalazku prof. Hofmanna szybko zostały zweryfikowane, a ich propagator musiał pożegnać się z uczelnią. Od tego czasu swoje teorie głosił wydając specjalne periodyki oraz zakładając organizacje stawiające sobie za cel „ekspansję umysłu” za pomocą środków psychodelicznych.
Dzieci kwiaty i ich religia
Leary wmawiał ludziom, że po LSD wszyscy będą lepsi, pełni miłości, tolerancji i otwartości. Kampania prowadzona przez narkotycznego guru z Harvardu zaczęła przynosić pierwsze efekty. Jego hasła trafiały głównie do zbuntowanej młodzieży. Moda na LSD prowadziła do pojawienia się całkiem niebanalnych pomysłów. Pojawiła się idea, by cudowny narkotyk dosypać do herbaty prezydentowi USA. Mniemano, że pod wpływem uszczęśliwiających wizji nawróci się on na „walkę o pokój”, zawiesi na piersi pacyfkę i wycofa wojska z Wietkongu.
Inni marzyli o wsypaniu cudownego proszku do rur kanalizacyjnych. W ten sposób popijając herbatę każdy Amerykanin nawróciłby się na „otwartość” i „tolerancję” za sprawą narkotycznej ekstazy. Na szczęście pomysły te nigdy się nie urzeczywistniły.
W 1967 roku, obok m.in. pisarza A. Ginsberga, T. Leary wystąpił na imprezie uznawanej za początek ruchu hipisowskiego (tzw. dzieci kwiaty). Wraz z innymi ubrany był w białe szaty, a na czole miał wymalowane trzecie oko. To właśnie tam uroczyście ogłosił początek nowej epoki miłości – opartej na religii zen i na nowym sakramencie LSD.
Nowy prorok, głosząc „narkotyczną religię” doszukiwał się podobieństw między stanem oświecenia zen (tzw. satori – stan przyrównywany do depersonalizacji, rozpłynięcia się we wszechświecie) i efektem zażycia LSD. Uważał, że wynalazek prof. Hofmanna ułatwia osiągnięcie satori i zalecał używanie kwasu lizergowego, niczym nowego sakramentu, nazywając go „jogą Zachodu”.
Prorok dzieci kwiatów bynajmniej nie odrzucał zen, ale uważał narkotyzowanie się za drogę szybszą i łatwiejszą do osiągnięcia oświecenia. Powielał przy okazji wiele antychrześcijańskich mitów. Na przykład, podobnie jak Rousseau czy Freud rozgłaszał, że w pełnym wyzwoleniu człowieka przeszkadzają wzory kulturowe jaki niesie chrześcijański świat. O ile Rousseau za najlepszy sposób uwalniania od kościelnych wzorców uważał wychowanie na łonie natury, wolne od wszelkich wpływów cywilizacyjnych, a Freud lekarstwa na ten stan rzeczy poszukiwał w psychoterapii, to T. Leary proponował po prostu połknięcie odpowiedniej dawki LSD.
Antychrześcijańskie poglądy proroka „narkotycznej religii” znalazły przełożenie w jego poglądach moralnych. Prorok hipisów głosił bowiem potrzebę przezwyciężenia zachodniego dualizmu dobra i zła. Uważając, że Zachód sztucznie rozbił te kategorie moralne. Jego poglądy w tym zakresie niebezpiecznie przypominały teorie głoszone przez satanistę Crowley’a.
Rock i neoszamanizm
Sposób myślenia, który szerzył Leary bardzo szybko stał się modny wśród młodzieży. Wraz z ruchem hipisów pasem transmisyjnym były zespoły i gwiazdy rockowe. Wielu muzyków rockowych zażywało narkotyki, wyniszczając swój organizm i doprowadzając do śmierci.
Idol pokolenia dzieci kwiatów i pokoleń późniejszych, John Lennon (The Beatles), zwierzał się: „Zawsze zażywałem więcej prochów, więcej wszystkiego, bo prawdopodobnie jestem stuknięty. Musiałem odlecieć [po LSD] z tysiąc razy. Po prostu żarłem je bez przerwy” (cyt. za: P. Thompson, Ch. Chutchins, Elvis i Lennon. Dzieje nienawiści, przekł. E. Batura, Warszawa 1999, s. 194).
Jednocześnie halucynacje sprzyjały pojawieniu się światopoglądu zbliżonego do panteistycznego, uznającego że wszystko jest jednością i w konsekwencji wszystko jest bogiem.
P. McCartney wieścił niczym klasyczny panteista: „Bóg to moc, której wszyscy jesteśmy cząstką”; „Wszyscy jesteśmy Bogiem” – wtórował mu Lennon (cyt. za: S. Turner, „Głód niebios. Rock and roll w poszukiwaniu zbawienia”, przekł. T. Bieroń, Kraków 1997, s. 53-54).
Panteistyczne poczuciu jedności ze światem automatycznie znosiło ku zainteresowaniom religiami Wschodu; stąd fascynacje Beatles’ów Medytacją Transcendentalną i ruchem Hare Kryszna.
Co ciekawe, wielu „praktyków LSD” przyznawało się do widzenia demonów. Lennon i prof. Hofmann wyznali, że po pierwszym zażyciu mieli wrażenie, iż opętał ich diabeł. Eric Clapton pod wpływem narkotyku widział publiczność w postaci diabłów ubranych w „czerwone kubraki”, a Presley’owi objawił się szatan pod postacią Stalina. Badania prowadzone nad charakterem narkotycznych wizji po zażyciu LSD (jeszcze w latach sześćdziesiątych) zaskakiwały swoimi pogańsko-satanistycznymi wątkami. Prawie połowa badanych widziała demony!
Jak widać muzyka rockowa stała się głównym propagatorem, ale i częścią składową narkotycznej religii. Kontestująca młodzież, deklarująca najczęściej ateizm bądź agnostycyzm, znajdowała tu namiastkę neoszamańskiej religii w zachodnim wydaniu. Wzór znany jest z wielu prymitywnych kultur, których szczytem rozwoju jest odejście od praktyk kanibalizmu (choć nie wszystkim się to udało). Rytmiczna muzyka oparta na bębnach i jazgocie, narkotyki i ekstatyczne podrygiwania – tak zachowują się szamani różnych kultur i epok. Jednak te wzory przeszczepione na grunt cywilizacji zachodniej, wypaczają ją i prymitywizują. W efekcie rockowo-narkotykowa propaganda doprowadziła do wystąpienia plagi narkomanii na masową skalę, której konsekwencją jest wiele nieszczęść ludzkich. Naśladując szamańskie wzorce nie odnaleziono Boga, lecz uwolniono demony, które wyniszczają fizycznie poszukiwaczy „sztucznych rajów”.
(Wykorzystano głównie: S. Turner, „Głód niebios. Rock and roll w poszukiwaniu zbawienia”, przekł. T. Bieroń, Kraków 1997; P. Thompson, Ch. Chutchins, „Elvis i Lennon. Dzieje nienawiści”, przekł. E. Batura, Warszawa 1999; K. Jankowski, „Hipisi w poszukiwaniu ziemi obiecanej”, Warszawa 1972)
Muzyka lat 80 tych to jest to.Pozdrawiam
Bardzo ważny artykuł, szczególnie dla rodziców, czy ludzi nieco starszych,
którzy fascynują się zespołem „The Beatles”, czy innymi „bożyszczami”, idolami tamtych lat.
Zresztą teraz mamy chyba jeszcze gorszych (madonna)…
Wystarczy zapoznać się z biografiami tych ludzi, warto przyjrzeć się choćby Marilyn Monroe.
O szkodliwości (dla duchowości) twórczości różnych artystów świadczą wypowiedzi… egzorcystów.
Być może rzeczywiście szatan został wypuszczony na świat w XX wieku…
Symbolika używana w muzyce rockowej (teraz już wszędzie… proszę posłuchać muzyki techno) jest satanistyczna (pacyfa-krzyż Nerona), słowa piosenek i poglądy muzyków również.
Słyszałem nawet o świadomym oddawaniu się szatanowi, poświęcaniu mu płyt, paktach…
Nie dziwi więc fakt, że posiadanie płyty lub słuchanie tej muzyki ściąga nieszczęścia na całą rodzinę (podobnie np. pierścień atlantów).
Należy też zwrócić uwagę na działanie muzyki (czy obrazu) na podświadomość (sygnały podprogowe). Znamienny jest również zwrot ku niezwykle niebezpiecznej duchowości wschodu (podobnie jak Hitler i jego świta…).
Lucyfer to duch „niosący światło”, stąd często pojawia się temat oświecenia (dziwne, że nawet epoka historyczna się tak nazywa ;-), mamy też średniowiecze, czyli jak się powszechnie naucza czas zacofania i ciemnoty…).
Na koniec zwrócę uwagę na fakt, że często słyszy się wypowiedzi w stylu „Ale ta młodzież jest okropna, niewychowana”, ale ktoś przecież tą młodzież wychowuje (albo i nie). No właśnie…
P.S. Polecam artykuł
Dziękuję za to resume. Małe ale : prezydent mógł „wycofać wojska z Wietnamu” lub ” z walki z Wietkongiem” a nie z „wycofać wojska z Wietkongu”. Taki szczegół.
Panie Dariuszu, stajemy obecnie przed kolejnym rodzajem zagrozenia dla naszych dzieci jakim sa lekcje edukacji seksualnej wprowadzane powoli do szkol. Nie wiem czy zetknal sie Pan z tematem. Moze warto zwrocic uwage na ten problem w kontekscie wlasnie edukacji klasycznej? Odsylam do zrodla http://www.stop-seksualizacji.pl
Trzeba informowac ludzi, bo wielu rodzicow nie zdaje sobie sprawy co na takich lekcjach jest dzieciom przekazywane. O zgrozo sami sie takich tematow domagaja..
Temat jest mi znany i poruszany przy różnych okazjach.
Dokąd zmierza ten świat? przeraża mnie to coraz bardziej. Po książkę sięgnę ku przestrodze
Na podstawie mojego własnego doświadczenia potwierdzam, że coś w tym jest. Słuchałem kiedyś wyłącznie heavy metalu i muzyka ta była dla mnie czymś wyjątkowo ważnym. W tamtych czasach trudno było nie zauważyć, że miałem w drobnych sprawach ogromnego pecha. Z tego powodu nawet koledzy śmiali się ze mnie. Kiedy ożeniłem się i zarzuciłem tą pasję (zdobyłem znacznie ciekawszy obiekt zainteresowań), wszystko ustało. Jednak kiedy nasz starszy syn podrastał i zaczął słuchać Marylin Mansona, a mi też się ta muzyka spodobała, pech powrócił. Pamiętam dokładnie okres około 2 miesięcy, w którym gdziekolwiek nie pojechałem pewnym samochodem (dużo jeżdżę zawodowo i używam różnych samochodów) to dosłownie co chwilę ktoś „próbował” we mnie wjechać lub wejść mi pod koła. W jednej z tras jechałem z pracownikiem, który też to zauważył. Zaproponował zamianę za kierownicą – wtedy efekt się wyraźnie zmniejszył, ale nie ustał. Wracając znowu wsiadłem na fotel kierowcy, jednak na krótko, bo znowu trzeba było się zamieniać. Niedługo później jechaliśmy z rodziną na weekend i już 3 km za miastem doświadczyłem realnego zagrożenia kolizją. Wtedy mnie olśniło – w odtwarzaczu w tym samochodzie miałem płytę Mansona. Zatrzymałem się, wyjąłem płytę, otworzyłem okno i wtedy syn złapał mnie kurczowo za rękę. Musiałem stoczyć z nim prawdziwą walkę, żeby płyta mogła wylądować w rowie. Ale od tego momentu mój pech całkowicie ustąpił jak nożem uciął. Niestety nasz syn borykał się później z pechem nie do opisania (jego wychowawca zauważył to i rozmawiał o tym z nami z własnej inicjatywy), aż do tragicznej śmierci wywołanej nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. A teraz tylko smutek i modlitwa nam pozostały.
Ciekawe czy muzyka klasyczna, czy nawet coś mniej ambitnego niż muzyka klasyczna (nic mi nie przychodzi do głowy, bo na muzyce się nie znam) mogłoby być pasem transmisyjnym dla takich idei jak wyżej opisane? Czy są może jakieś wyjaśnienia na ten temat, dlaczego akurat muzyka rockowa?
Na pewno muzyka rockowa wyrażała rewolucyjny bunt przeciw „starej kulturze” , w tym kontekście wpisywała się w ideologię tamtego okresu. Muzyka klasyczna raczej tu nie pasowała.
Przy czym nie twierdzę – żeby było jasne – że każdy kto słuchał czy słucha rocka musi zaraz wyznawać ideologię „dzieci kwiatów”. Jednak nie ulega wątpliwości, że ideologia buntu przeciw tradycyjnym formom organizacji życia ciągnie się za tą muzyką.
W takich to oto warunkach, w takiej kulturze muszą wzrastać nasze dzieci! No ręce opadają!