.
W debacie publicznej istnieją dwa przeciwstawne podejścia do wychowania, nazwijmy je : klasycznym i naturalistycznym. To pierwsze opiera się (w wielkim skrócie) na założeniu, że człowiek wymaga kształtowania (uprawy) poprzez kulturę.
Po drugiej stronie są naturaliści różnych odmian, twierdzący, że młody człowiek sam wie, co ma robić i nie można ingerować w jego naturalny „impuls życiowy”, bo z tego wynika więcej problemów, niż korzyści (kompleksy itp).
W efekcie opowiadają się przeciw karom (a ostatnio również i nagrodom), nie widzą problemu, żeby dziecko jadło o każdej porze, krzyczało kiedy ma potrzebę, biegało, skakało: w kościele, szkole, sklepie. Naturalny odruch, impuls, potrzeba, ma się uaktywnić, wtedy powstanie jasny, „nietoksyczny”, człowiek pełen tolerancji.
Klasycy zatem ociosują potrzeby, uczą nad nimi panować, naturaliści – zostawiają je wolno, mając nadzieję że młodzian sam z czasem wejdzie na właściwą drogę lub twierdzą, że właściwej drogi nie ma, że każdy samodzielnie ustala co dla niego dobre. Dziecko również.
Naturaliści konsekwentni i niekonsekwentni
Mamy zatem podstawowy podział. Rzecz jednak w tym, że istnieją różne odmiany postępowców i tradycjonalistów. Na przykład naturaliści niekonsekwentni mają całkiem dobre intencje. Chcą, aby dziecko było kulturalne, opanowane, kreatywnie nastawione do świata (może nawet znajdzie się ktoś w tej grupie, kto będzie chciał w ten sposób kształtować sprawności moralne).
Na drugim skraju tego obozu ulokowali się naturaliści konsekwentni. Uważają, że skuteczne i dobre wychowanie zaklęte jest w wolności (tzn. samowoli) dziecka. Dzięki niej ma kształtować się „nietoksyczny” człowiek i jeśli nawet coś w nim szwankuje, to i tak ma „jasną duszę”, nie jest zakompleksiony, ale otwarty i tolerancyjny. Przykładem takiej postawy są antypedagodzy sprzed kilku dekad, którzy, przynajmniej werbalnie, opowiadali się za wolnością absolutną.
Pomiędzy tymi skrajnościami występuje oczywiście mnóstwo różnych mieszanych poglądów, w różnych odcieniach i nasyceniach.
Klasyk konsekwentny i niekonsekwentny
Przejdźmy teraz do przeciwnego obozu. Co ciekawe, najbardziej postępowa frakcja klasyków jest stosunkowo bliska naturalistom niekonsekwentnym. Stoją oni na stanowisku, że dawanie swobody nie doprowadzi do negatywnych skutków, nacisk i podobne środki uważają za mało skuteczne i stosują je w ostateczności.
Innymi słowy – preferują metody wzięte od Rousseau i jego następców, a cele mają – powiedzmy – tomistyczne. (Celami różnią się od naturalistów niekonsekwentnych, którzy nie odwołują się do św. Tomasza.)
Po drugiej stronie są tradycjonaliści konsekwentni. Ci z kolei uważają, że dzieciakom nie należy odpuszczać. Zero wolności, tylko konsekwentna kindersztuba. To oni są najczęściej atakowani przez propagandę liberałów-naturalistów.
Między tymi skrajnościami, podobnie jak w powyższym przypadku, istnieją różne grupy pośrednie.
A ja, gdzie jestem?
Zapyta ktoś: gdzie ja jestem w tym schemacie? I tu zaskoczę, przynajmniej niektórych. Wychowując dzieci trzeba kierować się roztropnością i nie można popadać w skrajności typu: tylko kindersztuba lub tylko luz.
Dzieci posiadają różne predyspozycje wrodzone, różne doświadczenie życiowe, z tego względu wymagają odpowiedniego rozeznania i podjęcia adekwatnych działań.
Nie chodzi o to, żeby zawsze i wszędzie nakazywać i tłamsić swobodę, albo – wręcz przeciwnie – wrzucić na luz i pozwalać na wszystko. Mądrość wychowawcza wymaga, aby, gdy to konieczne, podkręcić śrubę, a innym razem dać więcej wolności. Czasami trzeba ustąpić w czymś, aby np. zyskać zaufanie i osiągnąć końcowy cel. (Pewien profesor filozofii powiedział mi, że pedagogika to studium indywidualnego przypadku. I myślę, że to prawda.)
Dwa kompasy
Takie podejście nie oznacza relatywizmu, lecz realizm. O dwóch rzeczach należy przede wszystkim pamiętać.
Po pierwsze – celem jest silny, moralny charakter i zespół tworzących go cnót (➡➡➡Wychować człowieka szlachetnego 📕 📕📕), dzięki którym można dobrze żyć na ziemi i w perspektywie zdobyć niebo.
Po drugie – ludzka natura jest, jaka jest. Wymaga raczej podciągania do góry, niż utwierdzania w słabości. Formowanie sprawności moralnych z reguły wymaga wyrzeczeń i pracy, stąd częściej trzeba motywować dzieci do podjęcia wysiłku. Ale młodzi ludzie obdarzeni są różnymi talentami.
Jedne są „zwiercone”, jak mawiały babcie i wymagają większej uwagi, inne – wychowują się niejako same. Nie trzeba im zwracać sto razy uwagi, zazwyczaj idą za wskazanym dobrem od razu.
Jeśli będzie się ich traktować tak samo, jak tych wiecznie zbuntowanych i szkodzących innym, czyli ciągle strofując i ograniczając, to zrobi się im krzywdę, stłumi otwartość, zahuka i utraci zaufanie.
Innymi słowy: jedne dzieci wymagają zdecydowanego podejścia, inne – większej wyrozumiałości. Co więcej – czasami paradoksalnie to drugie trzeba bardziej zmotywować, a temu pierwszemu odpuścić.
W tym kontekście mówienie o jednej metodzie i dowodzenie, że ona jest najlepsza, jest zbyt dużym uproszczeniem.
Bardzo konkretny artykuł .Dziekuje