.
Małe dzieci z optymizmem i radością maszerują do pierwszej klasy. Jednak dość szybko entuzjazm wyparowuje i nie chce im się chodzić do szkoły. optymistyczne podejście gdzieś wyparowuje.
Różni specjaliści zazwyczaj winę zrzucają na szkołę. Że metody przestarzałe, że system nie nadąża za duchem czasów, że nauczyciele z innej epoki i nie znają neurodydaktyki, która rozwiązuje ponoć wszystkie problemy.
A te zaczynają się zaraz na początku. Dzieci zdziwione, że ktoś im każe siedzieć w ławce początkowo myślą, że to taka zabawa,ale wkrótce przestaje im się to podobać.
Wychowanie dawniej…
Przypomina mi się fragment z książki M. Spitzera (Jak uczy się mózg?, Warszawa 2012, s.278) notabene na temat neurodydaktyki. Opisuje on swoją klasę w bawarskiej wiosce, do której chodziło … 44 dzieci i bynajmniej wcale nie było problemów z dyscypliną i z siedzeniem w ławce.
Dlaczego? Bo dzieci od najmłodszych lat były przygotowywane do siedzenia… w kościele.
A jak to jest obecnie? Całkowicie odmiennie
Jest część rodziców zarażonych nowymi ideologiami, którzy świadomie chowają swoje pociechy w anarchii, „zgodnie z naturą”, by nie wywoływać „stresów”, „kompleksów” i innych „zaburzeń”.
Jednocześnie spora część po prostu nie panuje nad dzieciakami. Po trosze z braku czasu (praca, praca), po trosze ze zmęczenia (po pracy), po trosze… z lenistwa i wygodnictwa.
Zmęczony rodzic wraca do domu i… chce odpocząć. Posiedzieć przed telewizorem, posurfować po internecie, poczytać książkę. Niestety, dziecko krzyczy, płacze. Rozwiązanie? Posadzić je przed drugim komputerem i spokój.
Rano, gdy rodzina śpieszy się do szkoły, nie ma czasu na to, aby dziecko samo się umyło, ubrało. Gdy mu się pomoże, będzie lepiej i szybciej.
I tak rośnie sobie taki „dzidziuś” – nieporadny życiowo, zapatrzony w siebie, który krzykiem terroryzuje okolicę, wymuszając wszystko czego zapragnie.
Kto pomylił się z powołaniem?
Gdy wreszcie trafia do szkoły okazuje się, że grzecznie siedzący przed komputerem w domu młody obywatel, teraz kręci się, rozmawia i nie chce siedzieć w ławce.
Dochodzi do zgrzytów na linii wychowawca- rodzice. Nauczyciel dowiaduje się od matki, że jej dziecko jest wyjątkowe i – koniecznie – wrażliwe. Żeby usprawiedliwić swoje błędy i bezradność ta przywołuje niekiedy nowoczesną pedagogikę, która „dowodzi”, że mózg dziecka pracuje tak a tak, a ono potrzebuje jedynie „nowoczesnych metod aktywizujących”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że ma robić co zechce.
Ewentualnie matka uzna, że skoro pedagog sobie nie radzi (tym samym sugerując sprytnie i dowcipnie, że niby ona sobie radzi), to pewnie pomylił się z powołaniem .
„Nie chce chodzić do szkoły!”
Chyba już można się domyśleć: dlaczego po krótkim czasie szkoła przestaje się podobać dzieciakom?
Rozpasane lenistwo, wybujała próżność, brak cierpliwości – w momencie gdy pojawiają się pierwsze realne wymagania, skutkuje takim, a nie innym zawołaniem:
– Mamo, nie chcę chodzić do szkoły!
Bo tam wymagają i zmuszają do pracy – dopowiedzmy.
Oczywiście mogą być inne przyczyny. Na przykład zły dobór kolegów / koleżanek (dziecko nie może się odnaleźć w klasie, ktoś mu dokucza) czy pani, bez „taktu pedagogicznego”, bez wyczucia dziecięcej wrażliwości, która zrazi malucha.
Ale nie oszukujmy się – istota problemu leży właśnie w zjawisku opisanym wyżej. (Jak rozwiązać problemy z dyscypliną więcej w tej książce:
>>> ROZUMNA DYSCYPLINA).
„Tradycyjnie” czy „konserwatywnie” – bywa różnie rozumiane… moim zdaniem chodzi o to, by wychowanie było bardziej z cywilizacji łacińskiej niż bizantyjskiej. A często uważane jest za dobre, czyli katolickie podejście autorytarne, a to nie powinno tak być. Więcej odpowiedzialności, zaufania dla rodzica i dziecka, bardziej społeczność samoorganizująca się niż mechanizm. System szkolny ma strukturę mechaniczną, uśredniającą, jest zbyt bizantyjski – idąc za teorią cywilizacji Feliksa Konecznego.
Nie chcę być ustawiany w tej dyskusji jako obrońca szkoły współczesnej, bo ma ona wiele wad.
Wpis zresztą był o wychowaniu domowym, a nie o szkole (wbrew pozorom).
Zatem się zgadzamy: wychowanie dziecka należy do rodziców. Moim zdaniem obecna szkoła ma zbyt wielki wpływ na dzieci i to na ogół zły wpływ. Stąd wniosek, że czas spędzany w szkole – jeżeli szkoła jest koniecznością – powinien być ograniczony do niezbędnego minimum. Powinien…
Mam takie przypuszczenie, że edukacja domowa to przyszłość tzw. „klasy średniej”. Ludzie ubodzy będą zmuszeni posyłać dzieci do szkoły, co przyniesie efekt uśredniania o którym pisze Pani Agnieszka G. Efektem będzie utrwalanie nierówności – jak powiedzieliby demaskatorzy-marksiści. Przyznam jednak, że nie bardzo mi to przeszkadza. poza tym sa sposoby na polepszanie szans – choćby stypendia dla uczniów zdolnych. Problem w tym jakie sa zasady wyłaniania uczniów zdolnych przez system szkolny 😉
Ciekawy wpis. Myślę, że coś jest w tym braku wdrażania dzieci do siedzenia spokojnie. Kiedyś nie tylko w kościele (dziś w kościele dzieci spacerują, a nie siedzą) ale i np. przy stole trzeba było siedzieć spokojnie i bez pozwolenia nie można było wstawać, czy nakładać sobie samemu jedzenia.
Zaobserwowałam, że są dzieci, które są po prostu zmęczone hałasem, chaosem, wariującymi, nieposłusznymi kolegami i choć bezpośrednio takim dziecim nikt nie dokucza, czują się one pośrednio atakowane, zastraszane i wyprowadzane z równowagi. Być może nie jest ich wiele, ale to też część problemu związanego z niechęcią dzieci do szkoły.
Rzeczywiście tak jest. Zresztą każdy na hałas reaguje rozdrażnieniem.
Zgadzam się z opinią Pani powyżej. Dzieci spędzają w szkole zbyt wiele czasu. Zajęć ruchowych jest zbyt mało. W szkołach jezuickich było więcej gier ruchowych i wycieczek.
Ilość czasu spędzana w szkole została podsumowana przez Jacksona. Stwierdził on w l. 60., że w ciągu sześciu lat dziecko amerykańskie spędza 7000 godzin w szkole. Poza spaniem nie ma takiej aktywności życiowej, która zabierałaby mu więcej czasu, niż szkoła. „Od szóstego roku życia zaczynając dziecko jest częściej w kontakcie z nauczycielem niż z własnym ojcem, a czasem także niż z matką”. Jeśliby kościół chciał mieć na 12-latka tak wielki wpływ, jak szkoła, dziecko musiałoby przez 150 lat co niedzielę spędzać w nim godzinę!
Więcej tutaj: https://ifikles.wordpress.com/2010/04/05/o-tak-zwanym-ukrytym-programie/
Doskonale. Teraz trzeba to ogłosić z dachów! abyśmy nie zmarnowali naszej przyszłości , bo świat pożyczamy od naszych dzieci .
Nie zgadzam się z tą diagnozą – problem jest bardziej złożony. Proszę tylko zauważyć, że w kościele „siedzi się” przeważnie godzinę, a w szkole – od czterech do sześciu godzin. Często dochodza do tego zajecia dodatkowe i zadania typu „pokoloruj drwala” do odrabiania w domu.
Zgadzam się, że problem jest złożony. Pisałem o tym pod koniec artykułu. Ale podtrzymuje swoje stanowisko, co do tego, co jest główną przyczyną zawodu dziecięcego szkołą.
Szkoła ma różne wady. Sam system ławkowy można modyfikować, ale to nie zmienia faktu, że dzieci nie potrafią panować nad swoim zachowaniem. Odpowiem poniżej też na zapytania mailowe, które się pojawiły:
1) Na podstawie własnych obserwacji, ale i wspomnień (pamiętników) osób żyjących kilka pokoleń przed naszym, twierdzę, że kiedyś siedzenie w ławkach było możliwe i nie wiązało się to z jakąś traumą. Sam sobie nic takiego nie przypominam. Owszem nie chciało się siedzieć, ale nie był to jakiś wielki problem.
Zarzut, że siedzenie w ławce jest przeciwne naturze – odrzucam jako typowo naturalistyczny. Rousseau wręcz twierdził, że dzieci nie powinny się uczyć do pewnego okresu tylko biegać po łące. Do wielu rzeczy natura nas skłania, ale kultura uczy nas, że powinniśmy się przełamywać. Jeśli rozhukane dzieci posadzimy w klasie, to uczymy je opanowania. Owszem można dyskutować, czy nie powinno się dawać więcej ruchu, ale myślę, że w wielu przypadkach nie oto chodzi, bo naturalistyczne podejście co do zasady uznaje naukę siedzącą, jako coś złego.
2) Na to o czym piszę tu nie ma wpływu obecny tzw. system szkolny. Gdyby to były szkoły katolickie w tradycyjnym duchu tych problemów podejrzewam byłoby jeszcze więcej, bo wymagania w tym względzie, co do zachowania dzieci, byłyby jeszcze bardziej stanowcze.
Nie jest problemem zatem „świecki system szkolny”, bo tradycyjny jeszcze bardziej wyakcentowałby zagadnienia o których piszę.
3) Czytelnicy tego bloga to zazwyczaj osoby konserwatywne o wyrazistych poglądach religijnych, którym -powiedzmy to bardzo oględnie – nie odpowiada zbyt świecki charakter szkoły. Dlatego ktoś może wrzucać do jednego worka Harrego Pottera na lekcjach czy podejścia typu „pokoloruj drwala” z siedzeniem w ławkach, ale to nie tędy droga. Mówimy o różnych sprawach.
Ponadto pisząc o szkole nie mam wyłącznie na myśli konserwatywnych rodziców. Pracowałem w 5 szkołach w województwie, które uchodzi za konserwatywne i na palcach jednej ręki (nie, jednej ręki będzie za dużo) mogę policzyć rodziców, którzy stanowczo akcentowali pewne katolickie i konserwatywne elementy w edukacji. Prawda jest taka, że większość się tym nie interesuje.
Dlatego pisząc o dzieciach, które w szkole nie potrafią wysiedzieć, miałem przede wszystkim na myśli właśnie tych rodziców (choć nie tylko). Z tej perspektywy konserwatywne podejście: „dobry, konserwatywny rodzic” walczący ze „złą szkolą” jest co najmniej przesadne. Mogę dać na potwierdzenie tej tezy mnóstwo przykładów. Świadomi katoliccy rodzice owszem są, ale są rozproszeni w systemie, lub są poza systemem (edukacja domowa), a realia szkolne jakie są, takie są.
Jeśli można coś zarzucić szkole czy nauczycielom, to na pewno nie to, że chcą trochę ułożyć wychowawczo dzieci zaniedbane w domu. Zatem: zasadniczy spór nie toczy się na linii katoliccy rodzice – szkoła; ale rodzice mało interesujący się edukacją, lub nie mający czasu na wychowanie – szkoła.
4) I jeszcze jeden problem. Nie chcę jakoś pryncypialnie stawiać zarzut rodzicom zaniedbującym wychowanie swoich pociech. Zdaję sobie bowiem sprawę z tego jak wygląda dzisiaj życie. Późne powroty z pracy do domu, zmęczenie, człowiek naprawdę musi mieć dużo hartu ducha w sobie, żeby podołać obowiązkom rodzicielskim. Potrzeba tu naprawdę wiele heroizmu, a nie każdy go ma. W dużej mierze winien jest system społeczno-gospodarczy, ale oczywiście nie wszystko da się zrzucić na „system”.