.

Pindar już przed wiekami zauważył, że “wychowanie ma sens tylko, gdy przedmiotem jego jest młodzian znakomitego rodu”. On na posiadanej już bazie (dzisiaj byśmy powiedzieli genetycznej), otrzymanej darmo od bogów, mógł rozszerzać swoją wiedzę, ucząc się dalej.

Pindar zaś gardził tymi “co wiedzą tylko to, czego się nauczyli” (por. H.-I. Marrou, Historia wychowania w starożytności, przeł. S. Łoś, Warszawa 1969). Dzisaj, gdy ktoś się niezbyt mądrze wymądrza, może usłyszeć zarzut, że otrzymał wykształcenie ponad swoją inteligencję. To takie współczesne nawiązanie do Pindara.

Temat, który tu podejmuję, był wielokrotnie opisywany w literaturze, a można go streścić w pytaniu: co decyduje o wychowaniu – czynniki wrodzone czy środowiskowe?

Historia o dwóch braciach

Opowiem pewną historię. Działo się to kilka dekad temu w pewnej szkole. Było dwóch uczniów, braci. Starszy grzeczny, poukładany, oceny wzorowe. Drugi, kilka lat młodszy, nie dość, że nie błyszczał na lekcjach, to jeszcze… złodziej. Co raz w szkole coś ginęło, a tropy prowadziły do tego właśnie chłopaka. W końcu wpadł.

Wychowawca wezwał ojca.

– Jak to możliwe, że starszy syn jest wzorowym uczniem, a młodszy taki urwis.
Ojciec powiada tak:
– Wychowywaliśmy ich tak samo, ale tego młodszego adoptowaliśmy zaraz po urodzeniu. Nie miał nawet kontaktu z tamtą matką, nawet nie powiedzieliśmy mu o tym.

Czyżby został biologicznie zaprogramowany?

Teoria o istnieniu przestępczych genów powraca raz po raz. Można powiedzieć, że to woda na młyn dla adwokatów broniących przestępców. Skoro bowiem oskarżony miał geny, które determinowały go do złych zachowań, to nie jest winny!

Ale nie wszyscy, którzy posiadają kombinację przestępczych genów (tzw. MAOA) zostają przestępcami. Geny bowiem to jedno, środowisko, umiejętność rozumnej refleksji, to drugie. Pewne predyspozycje, skłonności, nie muszą determinować ostatecznej decyzji.

Test cukierka

Walter Mischel, na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku prowadził badania nad samokontrolą dzieci zwane “testem cukierka”. Eksperyment polegał na tym, że badaną grupę czterolatków postawiono przed alternatywą: albo zjedzą jednego cukierka od razu, albo poczekają dwadzieścia minut i zjedzą dwa cukierki (“słodkie pianki Marshmallow”).

Po latach prześledził losy badanych i przanalizował je w książce: Test Marshmallow. O pożytkach płynących z samokontroli(polskie wydanie Sopot 2015).

Generalnie dzieci, które lepiej radziły sobie z samokontrolą i potrafiły poczekać na większą nagrodę, w dorosłym życiu częściej zdobywały wyższe wykształcenie, miały udane związki itp.

Nie zawsze jednak tak było. Mischel zauważył, że „istotne statystycznie korelacje umożliwiają formułowanie uogólnień dotyczących danej populacji, ale nie trafnych przewidywań odnoszących się do jednostek” (s.46-47). Część dzieci z czasem zmienia swoją postawę. Niektóre tracą umiejętność samokontroli, inne ją nabywają. Mischel zastanawia się, co jest tego przyczyną i analizuje różne współczesne badania.

W finale wyciąga następujące wnioski: w XX wieku przyczyn ludzkich zachowań upatrywano w środowisku, DNA, nieświadomości, wychowaniu, ewolucji, przypadku i rzeczywiście – według Autora – wszystkie te czynniki mają po trosze wpływ na nasze zachowanie.

„Ostatecznie jednak na końcu łańcucha przyczyn i skutków, to jednostka jest podmiotem działania – to ona decyduje kiedy użyć dzwonka” – konkluduje (s. 274). Słowem – człowiek jest wolny i to on tak naprawdę decyduje o swoim życiu. Zawsze może się zmienić.

Oczywiście czasami wpływ pewnych czynników jest większy, czasami mniejszy. Ale, poza jakimiś szczególnymi przypadkami, człowiek mimo wszystko nie jest raz na zawsze determinowany do takich czy innych zachowań.

Te konkluzje są bliskie tradycyjnie katolickim koncepcjom. Dlatego na przykład cnota również nie ma deterministycznego charakteru, ale tylko udysponowuje do działania, różniąc się od nawyku, który wymusza określone działanie niezależnie od sytuacji.

Wychowanie to bój

Wychowanie to prawdziwy bój o dziecko. Musimy pamiętać, że nie chodzi w nim tylko o przekazywanie pewnych wartości w relacjach bezpośrednich: rodzice – dzieci. Wychowawca może do pewnego stopnia regulować środowisko wychowawcze i reagować np. na specyficzne działanie układu nerwowego.

Jego znaczenie jest zatem wyjątkowe zwłaszcza, gdy jest mądrze zaangażowany w proces formowania młodego człowieka. Nie jest jednak w stanie zapanować nad wszystkimi elementami edukacyjnej układanki.

Będąc świadomym tych ograniczeń kilka rzeczy może, a nawet musi zrobić:
Po pierwsze – dać podstawy religijne, wskazać co jest najważniejsze w życiu i co jest jego ostatecznym celem.
Po drugie – nauczyć pewnych zachowań, które przyczynią się do zbudowania, bądź przynajmniej będą stanowić podwaliny tzw. silnego charakteru. (Przede wszystkim trzeba się starać formować cnoty. Im w większym stopniu uda się je uformować, tym szansa na dobre wychowanie wzrasta.)
Po trzecie – dać możliwie najlepsze wykształcenie, wiedzę, nie tylko praktyczną, ale też mądrościową.
Po czwarte – wpływać w miarę możliwości na środowisko, izolować od złych wpływów, przede wszystkim w okresie, gdy charakter dopiero się kształtuje (ograniczać negatywny wpływ mediów, wybierać dobre szkoły itp).

Rodzicielskie zaangażowanie musi być tym większe, im negatywne skłonności i predyspozycje do pewnych zachowań są u dziecka większe. Pamiętajmy jednak, że dla nas są tylko usiłowania i … modlitwa.

Trzeba sobie jasno powiedzieć: na kształtowanie młodego pokolenia dzisiaj, niestety, w większym stopniu mają wpływ kwestie polityczne i tendencje cywilizacyjne. Na wiele rzeczy rodzice po prostu nie mają wpływu. Mogą jednak zadbać o te cztery elementy wymienione wyżej.

ZAMÓW KSIĄŻKĘ


Zamów: Rozumna dyscyplina
Zamów: Sztuka samowychowania
form
Zamów:Decyduj i walcz!
Zamów: Żelazna wola
Zamów:Nieposłuszne dzieci, posłuszni rodzice
.-----