
.
Kołchoz zamiast szkoły
“Szkoła jest narzędziem w rękach panującej klasy społecznej i wraz ze śmiercią tej klasy zamiera” – pisał sowiecki pedagog W. Szulgin.
„Nie w szkole ani w domu dziecka, nie w retorcie chemicznej pracowni. Nie. Jego [młodego człowieka – dop. D.Z.] rodzi fabryka, rolnicze przedsiębiorstwo produkcyjne, walka klasowa” – dowodził ekscentryczny, nawet jak na warunki sowieckie, pedagog.
„Tam nie będzie pedagogów, lecz kierownicy i organizatorzy ich pracy o odpowiednim poziomie kultury i właściwym podejściu do dzieci” – wieścił Szulgin (cytaty za: Szkoły eksperymentalne w świecie 1900-1975, red. W. Okoń, Warszawa 1977, s. 315-320).
Tacy radykałowi musieli wcześniej czy później popaść w konflikt z przywódcami sowieckimi. Szkoła bowiem jako instytucja była zbyt ważnym narzędziem indoktrynacji, żeby pozwolono sobie na takie ideowe fanaberie. Wkrótce przeciw Szulginowi wystąpiła sama N.Krupska i A. Łunaczarski, a definitywnie teorię „obumierania szkoły” potępiła uchwała KPZR z 1931 r. (cyt. za: tamże s. 325-326).
Che Guevara jako nauczyciel
Zbliżone pomysły miał w latach sześćdziesiątych Ivan Illich. Stworzył on w Portoryko specjalny instytut zajmujący się badaniem przemian cywilizacyjnych. Jego projekt „odszkolenia społeczeństwa” wpisywał się w ogólną atmosferę lat sześćdziesiątych, w których idee skrajnie lewicowe nabierały coraz większego rozpędu.
Idee te podjęli później antypedagodzy (np. R. Farsona, H. von Schoenebeck), którzy domagali się dla dzieci całych zestawów praw, a między nimi praw uwalniających od nauki szkolnej. O ile klasyczni antypedagodzy odwoływali się właściwie tylko do haseł typowo postmodernistycznych, doprowadzając do absurdu idee J.J. Rousseau, to I. Illich dodatkowo posługiwał się argumentami finansowymi, oraz powoływał się na wpływ przemian społecznych i cywilizacyjnych na system szkolnictwa.
Twierdził na przykład, że szkolnictwo nadmiernie obciąża budżety państwowe, że młodzież równie dobrze może być kształcona przez media czy zajęcia kursoryczne, że dorosły człowiek potrafi na kursach wieczorowych nauczyć się czytania i pisania w 6 tygodni, a równie dobrym miejscem do nauki może być partia maoistowska i oddział partyzancki.
W tym drugim przypadku powołuje się na Che Guevare, który „uważał oddział partyzantki za ostatni środek, dzięki któremu można uczyć ludzi prawdy o bezprawności panujących systemów politycznych” (I. Illich, Celebrowanie świadomości, Poznań 1994, przekł. A. Gomola, s.130).
Psychodeliczny odlot
W atmosferze lat sześćdziesiątych radykalne poglądy na temat systemu szkolnictwa głosili również twórcy ideologii „dzieci kwiatów”, a wśród nich dr Timothy Leary. Guru hippisów wzywał młodzież do „odpadnięcia od systemu”. Jednak rozwiązanie proponowane przez niego było radykalnie odmienne od pomysłów Szulgina czy Illicha.
Młodzi ludzie z kwiatami we włosach mieli nie tyle trafić na naukę do fabryki, co poświęcić się „walce o pokój” i uruchamianiu ukrytego potencjału swojego umysłu. Leary głosił bowiem, że człowiek nie wykorzystuje w pełni wszystkich możliwości swojego mózgu. Przeszkodą w osiągnięciu prawdziwej wolności i odkrycia “odmiennych stanów świadomości” jest tradycyjny, zachodni system edukacji.
Przestrzegał więc młodych ludzi przed zachodnimi instytucjami wychowawczymi, które miały ich „znieczulić”, „uśpić” i „unieruchomić mózg”. Szedł nawet dalej twierdząc, jakoby system edukacji: „prawdopodobnie wywoływał bezpośrednie fizjologiczne uszkodzenie w układzie nerwowym” (T. Leary, Polityka ekstazy, przekł. R. Palusiński). Według niego szkoła wdrukowuje pewne utarte schematy myślowe, które uniemożliwiają właściwy rozwój potencjału umysłowego. Żłobi ścieżki, z których ciężko się wydostać.
Gdy odrzucimy specyfikę tego mistyczno-biologicznego słownictwa, otrzymamy stary roussowski schemat: po jednej stronie zły zachodni świata, który “wdrukowuje” ludzkości zniewalającą kulturę; po drugiej – prorocy “nowego, wspaniałego świata”, uszczęśliwiający młodzież.
Szkołę w tej wersji miały zastąpić bezpośrednie “iluminacje” czy “oświecenia” uzyskiwane przede wszystkim dzięki narkotykom i medytacji. Narkotyki przyśpieszały osiągnięcie stanu satori (oświecenia – termin ściągnięty z religii wschodnich). Ów stan ponoć uzyskiwano praktykując także techniki medytacyjne. Stąd moda wśród „dzieci kwiatów” na medytacje i doświadczenia z narkotykami.
Co prawda, „guru hippisów” był pionierem wykorzystania narkotyków w „oświacie”, ale przy tworzeniu swoich koncepcji korzystał z doświadczeń A. Huxley’a, który otwierał “nowe drzwi percepcji” zażywając meskalinę, oraz dr A. Hoffmana odkrywcy LSD. Leary kontynuował te eksperymenty, a następnie twórczo wykorzystał je w edukacji pokolenia flower power
Homeschooling
Wymienione wyżej poglądy miały podłoże lewicowe. Prawicowa kontestacja szkoły wychodzi z odmiennych założeń. Konserwatyści słusznie zauważają, że szkoła we współczesnej formie bardzo często jest miejscem ciągłych eksperymentów i indoktrynacji, wspierając niejednokrotnie powszechną deprawację (patrz: np. problem edukacji seksualnej, narkotyków, „fali” itp.).
Z kolei część liberalno-lewicowych zwolenników edukacji domowej, uważa, że szkoła jest skostniałą hierarchiczną strukturą, nie nadążającą za zmianami społecznymi.
Jednakże lewicowcy, odwołujący się do haseł marksistowskich, będą postrzegali ten typ edukacji jako kaprys bogatych warstw społecznych, które mają pieniądze i czas na finansowanie oraz zajmowanie się domowym nauczaniem swych pociech.
Homeschooling z pewnością może być formą ochrony dziecka przed negatywnymi wpływami szkoły. Jednak biorąc pod uwagę same nauczane treści sprawa nie jest już tak oczywista. Dzieci kształcone w domu i tak bowiem muszą realizować program szkolny, bo zaliczają materiał w oparciu o obowiązującą podstawę programową. Nie ma zatem mowy o całkowitym uwolnieniu się od oficjalnej ideologii państwowej.
Dylematy przyszłości
Współczesne systemy edukacyjne niosą generalnie agnostyczno-scjentystyczną wizję świata. Szukanie dla niej alternatywy przez konserwatystów w edukacji domowej jest zatem usprawiedliwione. Zdziwienie mogą budzić głosy przeciw szkole pojawiające się na skrajnej lewicy. Używając pewnego skrótu myślowego można powiedzieć, iż mamy tu do czynienia z klasycznym ideowym sporem pomiędzy reformatorskim skrzydłem (modernistami), a „jastrzębiami” (postmoderna).
„Reformatorzy” uważają szkołę za pożyteczne narzędzie ideologicznego urabiania dzieci i stoją na stanowisku, że można ją dostosować do warunków „demokracji”, np. stosując tzw. metody aktywizujące, dające większą inicjatywę uczniom, czy przerabiając nauczyciela-mistrza w „przyjaciela” bądź „przewodnika” (żeby wyrównać „patriarchalne” nierówności szkoły). „Jastrzębie” nie podzielają tego optymizmu. W ich mniemaniu szkoła zarażona jest wirusem patriarchalizmu i tego faktu nie zmienią żadne reformy.
Ponadto „wahadło demokratyczne” co chwilę wynosi do władzy tzw. partie prawicowe, które wyhamowują „postępowe” reformy. Co dla „jastrzębi”, i nie tylko, musi być bardzo drażniące. Ta otoczka ideologiczna mająca źródło w spieraniu się ze sobą różnych lewicowych koncepcji organizowania szkolnictwa jest niewątpliwie ważna dla szerszego zrozumienia światowej polityki edukacyjnej.
W najbliższym okresie czasu trudno wyobrazić sobie, aby szkoły zostały zamknięte. Być może szkolnictwo zawodowe będzie ewoluowało w kierunku kształcenia kursorycznego, krótszego, a tym samym tańszego. Ale trudno wyobrazić sobie, że zrezygnowano z kształcenia podstawowego czy ogólnego.
(Artykuł poprawiony. Pierwotnie pod tytułem: Teoria obumierania szkoły)
ZAMÓW KSIĄŻKĘ





U nas w rodzinie w edukacji domowej jednak odchodzimy od ścisłej hierarchii szkolnej (robienia pod dyktando) na rzecz większego usamodzielniania dzieci – mimo poglądów prawicowych ;). To chyba nie taka prosta różnica między lewicą edukująca domowo a prawicą, gdzieś się jednak spotykamy w formach zarządzania czasem dziecka, czyli idziemy razem w kierunku większej autonomii dziecka. Program szkolny również nie determinuje tak istotnie treści, których uczymy, przykładamy większą wagę do krytycznego myślenia, a także nauczyciele egzaminujący przykładają taką wagę (presja dużej grupy myślącej niestandardowo otwiera na inne punkty widzenia).
Obecny system edukacji (zwłaszcza szkoła podstawowa) to zakamuflowana edukacja domowa. Dziecko po lekcjach wraca do domu i resztę dnia musi spędzić na odrabianiu pracy domowej, nauce do sprawdzianów, kartkówek. Do tego dochodzi jeszcze praca plastyczna, gra na flecie itp. Cały obowiązek nauczanie skupia się na rodzicach. Dziecko bez nauki w domu nie jest w stanie napisać sprawdzianu nawet na ocenę 2. Uczniowie prawie nic nie wynoszą z lekcji (najlepszym przykładem jest język obcy, gdzie większość rodziców zapisuje dzieci na zajęcia dodatkowe, płatne gdyż sami nie potrafią nauczyć dziecka) Najlepszy okres w ciągu dnia na przyswojenie wiedzy jest marnowany w szkole. Nauczyciele przekazują tylko zagadnienia do nauki z podręcznika. Do tego dochodzi praca w weekendy. Nie pozostaje czasu na rozwijanie zainteresowań, sport lub czytanie ulubionej lektury. Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele, ale to temat na osobny artykuł. Zastanawiamy się nad zorganizowaniem naszym dzieciom edukacji domowej z powodów praktycznych. Zauważyliśmy, że dzieci podczas nieobecności w szkole są w stanie przyswoić dużo więcej wiedzy niż podczas lekcji. Pozostaje jeszcze dużo czasu zarówno dla dzieci jak i rodziców. Nie trzeba być specjalistą, żeby pomóc w nauce wiedzy podręcznikowej. Poza tym mamy do pomocy różne źródła wiedzy, które można wykorzystać do niekonwencjonalnych metod nauczania.
Dziękuję Czytelniczce za zwrócenie uwagi na literówkę w tekście.
Już poprawiłem.