.
Doprecyzuję problem: dziecko się złości, tupie nogami. Niektórzy proponują przytulenie go w celu wygaszenia złych emocji. Czy z perspektywy szeroko rozumianego wychowania klasycznego takie zachowanie jest akceptowalne?
Skąd wziąłem ten problem?
Niektórzy postępowi pedagodzy uważają, że w relacjach z dzieckiem najważniejsze jest podtrzymanie specyficznie pojmowanej więzi emocjonalnej.
W konsekwencji różne formy strofowania dziecka, gdy się złości są przez nich na ogół odrzucane. Wręcz przeciwnie – sugerują, że aby rozładować negatywne emocje trzeba go np. przytulić.
(Zanim przejdę dalej – dwie uwagi na marginesie: 1) więź jest potrzebna, ale nie można jej opacznie rozumieć, jako ustępliwość, 2) niniejsze rozważania odnoszą się głównie do dzieci 5-7 letnich i starszych.)
Odpowiedź na tytułowe pytanie
Generalnie odpowiedź na tytułowe pytanie brzmi: NIE.
Choć teoretycznie można sobie wyobrazić wygaszanie emocji… przez przytulanie, gdy dziecko się złości. Nie da się wykluczyć, że czasami, kierując się roztropnością, rozsądniej będzie odstąpić od ostrzejszych działań.
Jednak w większości przypadków będzie to błędna droga. Przede wszystkim dlatego, że wtedy niejako pochwalamy i akceptujemy naganne zachowanie. Bo jak inaczej rozumieć przytulanie w tym kontekście?
Jak reagować? Dwie strategie
Można wyróżnić dwie strategie.
Pierwsza – krytyczna
Opiera się na krytycznej, zwerbalizowanej ocenie zachowania syna/córki. Żądamy wyciszenia i niemal od razu komunikujemy, że jeśli się nie uspokoi czekają go/ją negatywne konsekwencje.
Takie podejście zostanie zapewne skrytykowane przez przedstawicieli wspomnianych wcześniej nurtów pedagogiki, bo prowadzi – rzekomo – do zerwania „więzi emocjonalnej”.
W praktyce dużo zależy od:
1) sposobu w jaki rodzice dyscyplinują dziecko,
2) konkretnych okoliczności,
3) psychiki młodego człowieka, czy też tego, co nazywamy „jego wrażliwością”.
Jeśli upominamy spokojnie, ale stanowczo, to z czasem nasz podopieczny nauczy się, że wymuszenie określonych zachowań w ten sposób jest niemożliwe.
Wyjątkiem od reguły może być np. sytuacja, gdy kilkulatek traci panowanie nad sobą z powodu szczególnego obciążenia systemu nerwowego (np. śmierć bliskich, ciężka choroba). W takich przypadkach i dorośli nie wytrzymują psychicznie, tym bardziej maluch.
Ponadto nie możemy zapominać, że każde dziecko jest inne i wymaga indywidualnego podejścia. Wrażliwe (lub po prostu mające problemy emocjonalne) – potrzebuje specjalnej strategii.
Jednak w większości przypadków, po wygaszeniu emocji, dzieci zaakceptują upomnienie i wcale to nie wpłynie na pogorszenie relacji rodzinnych (zerwanie „więzi emocjonalnej”).
Druga strategia – umiarkowana
W tej strategii kładziemy akcent na wyciszenie, choćby przez rozmowy uspokajające i/lub odwrócenia uwagi od problemu (czasami trzeba przytrzymać, aby np. nie wybiegło na ulicę). Innymi słowy: nie nagradzamy przytulaniem, ale również unikamy wszystkiego, co eskaluje emocje. Dopiero po uspokojeniu wskazujemy na konsekwencje jakie musi ponieść.
Zaletą tego rozwiązania jest to, że nie stawiamy sprawy na ostrzu noża, dzięki temu zmniejszamy ryzyko zadrażnień. Ale – podkreślmy – nie rezygnujemy z egzekwowania konsekwencji. Dzięki temu komunikujemy małemu histerykowi, że zachował się nagannie.
Jaką strategię wybrać, gdy dziecko się złości?
Każda sytuacja ma swoje specyficzne tło, dlatego rodzic, kierując się roztropnością powinien sam zdecydować jaki wariant wybrać.
Może się zdarzyć, że wybierając pierwszą strategię szybko „postawi delikwenta do pionu” i wcale nie zostanie zerwana więź emocjonalna. Chłopcy – w typie „niegroźnych łobuziaków” – nie są skłonni gniewać się w nieskończoność.
Inaczej jest w przypadku rozpuszczonych (czy rozpieszczonych), skoncentrowanych na własnym ego pyszałkach, oraz wspomnianych wcześniej „nadwrażliwcach”. W ich przypadku korzystniejsze będzie rozwiązanie, które nie eskaluje emocji.
Źródłem jest pycha
Warto zwrócić uwagę na pewną pomijaną w tej perspektywie kwestię. Owa zadra, żal do rodziców, prowadzący do zerwania więzi, bierze się często ze zwykłej próżności (o innych wadach histeryka >>> w tym artykule ).
Jeśli młody człowiek ma tendencje do ciągłego forsowania swoich racji, wówczas, w razie odmiennego zdania rodzica, zawsze będzie miał do niego pretensje. W efekcie, z obawy przed „zerwaniem więzi”, matka/ojciec będą zmuszeni ciągle mu przytakiwać.
Wniosek? Akcentowanie znaczenia więzi emocjonalnej (w powyższym kontekście) nie jest niczym innym, jak formalną rezygnacją z wychowania.
Dlaczego? Bo jeśli rodzic nie wymaga, to wszystko jest ok. (jest „więź”, a dziecko robi co chce); gdy zaś wymaga, gdy śmiało wyraża własne zdanie –”więź” się zrywa, niczym wątła nić.
Tak naprawdę nie mamy wyjścia: albo postawimy rozsądny opór i wskażemy dziecku drogę jaką ma podążać, albo zachowamy… „dobrą więź”.
PS. W książce >>> Rozumna dyscyplina poświęcam kilka rozdziałów zagadnieniom wyboru odpowiedniej strategii postępowania z takimi dziećmi.
Proszę napisać coś więcej o strategii wobec dzieci nadwrażliwych. Tu już często zaczynają się „schody”.
Przepraszam za poślizg z odpowiedzią.
Kiedyś napisałem, ale tekst wszedł do jednej z moich książek.
https://www.edukacja-klasyczna.pl/nadwrazliwe-dziecko
Spróbuję coś zaplanować w tej kwestii.
Nie rozumiem tego parcia na „możliwość przeżywania emocji”. Sytuacje życiowe pokazują jasno, że wielokrotnie trzeba opanowywać emocje, wyciszać je, a nawet ukrywać. Szczególnie złość. Ta zdolność pozwala człowiekowi stanąć ponad konfliktem. Czemu by nie przekazać tej umiejętności swoim dzieciom?!
Celna uwaga. Czym innym jest przeżywanie emocji i obarczanie nimi innych, a czym innym przeżywanie ich, przepracowywanie, bezpieczne wentylowanie i w rezultacie kontrola.
Co innego „nagradzanie” histerii przytuleniem i zmiana stanowiska dla świętego spokoju, żeby było miło, a co innego przytulenie i pozwolenie dziecku na przeżywanie emocji. Mam porównanie, bo moi rodzice stosowali dwa różne sposoby. Mama – dokładnie te, o których Pan pisze, tata- te, które tak Pan krytykuje. U mamy, wyznawczyni bezwzględnego posłuszeństwa bez mruknięcia, było „nie, uspokoj sie i bez dyskusji”, przy tacie moglam wylać wszystkie żale i „pohisteryzować” (panując nad słowami oczywiście) – co absolutnie nie zmieniało faktu, ze czegoś mi nie było wolno, a już na pewno nie było żadnym „nagradzaniem”. Ba, po mojej „histerii” i, o zgrozo, przytuleniu mnie, powtorzyl dokładnie słowo w słowo to, co chwilę wcześniej powiedziała mi mama, wiedzialam, że taty „nie” to „nie” i nic nie ugram, ale przynajmniej czułam się wysłuchana i brana pod uwagę, mialam prawo do zlosci i była ona rozumiana, więc o wiele łatwiej przełknęłam jakiś „o jakże bardzo ograniczający;)” zakaz. I niby zdanie w jakiejś kwestii mieli oboje zawsze to samo, posłuszna byłam zawsze jednemu i drugiemu, zabraniali mi równo, ale niestety z mamą nie mam nawet w połowie takiej więzi jak z tatą, co bardzo się odbija teraz na dorosłym życiu, tata też był zawsze większym autorytetem.
Dzieci reagują różnie. W tekście zwracałem uwagę na konieczność indywidualnego podejścia. Znam takie, które szybko przyzwyczajają się do stanowczości rodziców i nie mają z tym problemów, z innymi jest różnie. Ale to nie zmienia głównej tezy artykułu, że więź oparta na ustępliwości wobec dzieci to błędna droga.
Ustępliwość jest wtedy kiedy dla świętego spokoju robi się absolutnie wszystko, żeby tylko dziecko zamknęło buzię. Histeria dziecięca tak do ok 3 roku życia łatwiejsza jest do opanowania jednak w większości przypadków, kiedy dziecko zostanie przytulone, a dopiero kiedy będzie uspokojone będzie można z nim spokojnie porozmawiać co się stało, i dlaczego. Jestem przeciwniczką traktowania dzieci jak debili, do tresowania. Sama stosowałam taktykę wsparcia i mogę się pochwalić (ale to tylko dlatego, że wiele przypadkowych osób z miejsc publicznych chwaliło moje dziecko za umiejętności i MĄDROŚĆ chociaż miało ledwo 3 lata). Miejsce na konsekwencje jest jak najbardziej, chociaż im ona starsza tym bywa trudniej z ich egzekwowaniem. Dziecko ma czuć się kochane, a nie sterowane, a wtedy i będzie mądre i zrównoważone. I jak edu.klasyczna jest wartościowa wg. mnie to przynajmniej na tej stronie brakuje mi podkreślania że dziecko to też człowiek i zasługuje na dobro, ciepło, a nie tylko sztywne wymagania co do granic już od najmłodszych lat.
Dziecko także powinno być uczone, że jego „prawa” do złości czy innych negatywnych uczuć kończą się, gdy zaczynają się prawa drugiej osoby.
,,Pierwsza strategia” wydaje się zrozumiała, jeśli dziecko nie jest faktycznie zdenerwowane, tylko ,,tupie nóżką” w celu wymuszenia czegoś. Jeśli jednak faktycznie przeżywa silne emocje, czyż można im tak po prostu rozkazać, żeby odeszły? Myślę, że trzeba by najpierw nauczyć dziecko konkretnych sposobów uspokajania się – a może raczej ono samo powinno znaleźć, co na nie tak działa.
Przypomina mi się bohater filmu ,,Mozart and the whale”, który uspokajał się, wykonując różne operacje obliczeniowe 🙂 a z kolei jego narzeczona – kiwając się w przód i w tył.
Zanim człowiek pozna siebie i znajdzie swój sposób na rozładowanie złości, żądanie od niego, by ,,się uspokoił” jest raczej zaklinaniem rzeczywistości…
Wspomniałem w tekście, że niektóre dzieci wymagają specjalnych strategii – i tu się zgodzimy, trzeba je uczyć panować nad nerwami.
Ale mam wrażenie, że większość daje się ponosić emocjom wiedząc, że w ten sposób mogą coś ugrać.
Zdecydowana postawa dorosłych (ale oczywiście z wyczuciem konkretnej sytuacji) … uczy ich konieczności
panowania nad sobą.
Właśnie to określenie ,,panować nad nerwami” wydaje mi się powodować wiele nieporozumień. Widzę taką potrzebę, żeby tu zrobić rozróżnienie między tym, co zależne od woli człowieka (myśli, słowa, czyny), a tym, co może od niego nie zależeć, czyli emocjami. Należy powiedzieć jasno, że nasze oczekiwania dotyczą tego pierwszego – dziecko ma mówić i zachowywać się w dopuszczalny sposób, choć może czuć złość – i dobrze, żeby dawało sobie prawo do tego uczucia, uświadamiało je sobie, myślało o nim – to pierwszy krok do tego, by sobie z nim konstruktywnie poradzić.