.

Dyskusja na temat przyszłości gimnazjów nabiera tempa. Pojawiają się argumenty „za” i „przeciw”. Poniżej proponuję rozwiązanie, które może zaskakiwać.

Rozpocznę od ogólnego naświetlenia sytuacji. Na funkcjonowanie systemu oświatowego mają wpływ trzy elementy:

1) podstawa programowa, czyli w praktyce treści nauczania konkretnych przedmiotów,
2) metoda – mam tu na myśli nie tylko sposób podawania wiedzy, ale również kwestie związane z wychowaniem (poziom dyscypliny, itp),
3) ustrój szkolny – szkoły i ich typy w ramach których funkcjonują powyższe programy i metody.

Najważniejsze są oczywiście programy i metody, ale odpowiedni ustrój szkolny „wzmacnia” ich działanie. Ponadto wskazuje na priorytety państwa, dzięki temu otrzymujemy odpowiedź na pytanie: czy głównym zadaniem jest przekazanie dorobku ludzkości, akcentowanie rozwoju indywidualnego czy też podporządkowanie edukacji interesom państwa?

Innymi słowy: czy rozwijamy wolnego człowieka, czy też przygotowujemy sprawnego niewolnika, który będzie potrzebny na różnych odcinkach funkcjonowania państwa?

Cztery, osiem, a może dziesięć lat?

Ustroje szkolne, które odwołują się do haseł lewicowych, kładą akcent na „wiedzę praktyczną”, laickość szkolnictwa czy tzw. postępowe metody. Dodatkowo zazwyczaj wydłużają okres wspólnej nauki na etapie podstawowym w celu wyrównania ewentualnych nierówności. Ma to związek z budowaniem bezklasowego społeczeństwa.

Dlatego w starym systemie kształcenie na poziomie elementarnym trwała np. nie 4, ale 8 lat, i dopiero po tym okresie następowało pierwsze różnicowanie (do liceum lub do szkolnictwa zawodowego). Lepiej ucząca się młodzież dostawała się do liceów (później na studia), pozostali do zawodówek lub techników (tzw. inteligencja techniczna). Mówiło się nawet o stworzeniu „dziesięciolatki”, żeby jeszcze skuteczniej wyeliminować podziały klasowe.

„Dziewięciolatka” w dwóch budynkach

Jak to się ma do sytuacji obecnej, tzn. do dyskusji o gimnazjach? Stworzenie gimnazjów było krokiem w kierunku budowy „społeczeństwa demokratycznego”, „równych szans” itd. W praktyce nastąpiło wydłużenie edukacji elementarnej do 9 klas (6+3). Uczniowie zmienili tylko budynek.

Dopiero po ukończeniu gimnazjów dochodzi do pierwszego, istotnego różnicowania uczniów. Choć w praktyce bywa z tym różnie. W powstałym przed 16 laty systemie po macoszemu potraktowano bowiem szkolnictwo zawodowe i w efekcie duża część młodzieży (niekoniecznie zgodnie ze swoimi intencjami) trafiła do z natury elitarnych liceów.

W rezultacie teoretycznie mamy „dziewięciolatkę”, a praktycznie … „dwunastolatkę”. Niewątpliwie podniosło to statystycznie liczbę magistrów, ale praktycznie obniżyło poziom wykształcenia.

Wielu absolwentów studiów ma luki w wykształceniu, ale nie chodzi tu tylko o braki w wiedzy. Są osoby, które niby posiadają wiadomości, ale nie rozumieją podstawowych zjawisk, nie są w stanie samodzielnie myśleć, sięgać w głąb.

Bywają sprawni sofistycznie, ale jest to sprawność przekupek, które trudno przegadać, a które i tak nie mają racji. Potrafią operować statystykami, danymi (absolwenci, nie przekupki), ale nie rozumieją „konsekwencji idei”, nie posiadają mądrości w tradycyjnym rozumieniu.

Czy zrezygnować z gimnazjów?

Niekoniecznie. Kluczowa mimo wszystko jest kwestia programów i preferowanych metod. Wprowadzenie reform w tym zakresie jest po prostu tańsze.

Jeśli nowy rząd zdecyduje się na głębsze zmiany i powrót do ośmioklasowej szkoły podstawowej, to wydłużenie nauki w liceum doprowadzi co prawda do podniesienia poziomu nauczania w tym typie szkół, ale podobny efekt można osiągnąć bez większych kosztów w ramach istniejącego systemu.

Wystarczy zrobić dwie rzeczy: uwolnić gimnazja od rejonizacji oraz je sprofilować, wprowadzając np. gimnazja ogólne, klasyczne, zawodowe itd. Tym samym gimnazja przestałyby być nadbudową nad szkołą podstawową, a stałyby się pierwszym etapem szkoły średniej.

Kontynuacja obranej drogi kształcenia następowałaby w liceum, w technikum lub szkole zawodowej. Na przykład, uczeń po klasie gimnazjalnej o profilu zawodowym trafiałby do technikum bądź szkoły zawodowej, ale nie miałby odciętej drogi na studia (zostałaby ona wydłużona).

Co to daje?

Korzyści z takiego rozwiązania: podniesienie poziomu szkolnictwa ogólnego i zawodowego zarazem (przez jego wydłużenie). Byłoby też tańsze finansowo (odeszłyby problemy z budynkami, nauczycielami itd.)

Oczywiście jest to tylko luźna propozycja nie podparta żadnymi „wynikami badań” i statystykami”. Pewnie ma słabsze punkty, niemniej być może jest warta uwagi. Przy czym chcę podkreślić, że zaproponowane rozwiązanie nie jest moim wymarzonym, ale jest kompromisem w konkretnej sytuacji.

Na koniec  przypominam raz jeszcze rzecz podstawową: treść i metoda są w tym momencie ważniejsze. Nawet, gdyby udało się wprowadzić taki ustrój szkolny, to z postępową podstawą programową i pedagogiką w środku – nic by to nie dało.

Ikona wpisu: morgueFile.com

ZAMÓW KSIĄŻKĘ


Zamów: Rozumna dyscyplina
Zamów: Sztuka samowychowania
form
Zamów:Decyduj i walcz!
Zamów: Żelazna wola
Zamów:Nieposłuszne dzieci, posłuszni rodzice
.-----