.
Zwykło się uważać, że ojciec powinien przekazać synowi „wartości” oraz wprowadzić go w męskie role społeczne. Po lekturze kilku pamiętników przedstawicieli arystokracji (głównie zamieszkujących tereny Księstwa Litewskiego na przełomu XIX i XX wieku) odnoszę wrażenie, że w kręgach konserwatywnych ojciec nie zajmował się przekazywaniem „wartości” we współczesnym rozumieniu tych słów.
Jego rola miała inny charakter. Przede wszystkim kierował i zarządzał edukacją swoich potomków.
Podział ról
Schemat jest podobny, ojciec, pater familias, zazwyczaj pracuje w mieście: Mińsku, Wilnie, Petersburgu. Jest sędzią, bankierem, działa w związku ziemian, jest fabrykantem lub posłem do Dumy.
Jego żona zaś zajmuje się prowadzeniem gospodarstwa na wsi (oczywiście w praktyce robi to ekonom, zarządca, ona tylko nadzoruje jego pracę na miejscu) i – powiedzmy – wychowywaniem dzieci.
Napisałem „powiedzmy”, bo tak naprawdę dziećmi w domach arystokracji zajmowała się bona, która prowadziła je od najmłodszych lat. Dodatkowo wspierały ją guwernantki i guwernerzy oraz w pewnym sensie dalsi krewni (rezydenci) mieszkający razem z gospodarzami.
Generalnie cała tradycja, obyczaj, „piękne i gustowne rzeczy” w domu, a nawet wiejski krajobraz miały wpływ na przyszła kondycję moralną i sposób widzenia rzeczywistości małego jeszcze arystokraty.
Ojciec a „relacje z dziećmi”
W praktyce ojciec ma styczność z dziećmi tylko wtedy, gdy przyjeżdża do domu na niedzielę, ewentualnie z okazji świąt. Przy takim trybie życia nie ma on zbyt wielu okazji do – jak to się dzisiaj ładnie mówi – nawiązywania „relacji z dzieckiem”: nie wychodzi z nim na spacer (jeśli tak, to raczej rzadko), sporadycznie też prowadzi z nim rozmowy, nie podejmuje prób psychologicznego zrozumienia dziecięcej duszy itp. Generalnie, tak na co dzień, niewiele interesuje go temat dziecięcy.
Nie twierdzę, że całkiem igneruje ten temat. Zapewne w różnych miejscach różnie to wyglądało. Zauważam jednak istnienie pewnej reguły, o której już wspomniałem: codzienne edukowanie dzieci to nie jego problem. Jego zadanie sprowadza się raczej do decydowania o sposobie edukacji, wynajdowania bon, guwernerów, szkół, kierowaniu do wojska („bo to dobrze synowi zrobi”), na studia, wybieranie kierunku kariery.
Brak akceptacji i patologie
Z tzw. psychologicznego punktu widzenia te dzieci pozbawione są tzw. ojcowskiej miłości i powinny z nich wyrastać przebrzydłe typy psychopatyczne, mszczące się nieustannie na napotkanych ludziach za swoje nieszczęście (brak akceptacji i miłości ojcowskiej). W konsekwencji po dworach litewskich powinna szerzyć się patologia, tak jak to dzisiaj bywa w niepełnych rodzinach.
Nie chcę idealizować. I wówczas zdarzały się przypadki porażek edukacyjnych, ale generalnie dzieci były zdyscyplinowane i dobrze ułożone. Zastrzegam: „materiał badawczy” na podstawie którego snuję te refleksje nie jest zbyt imponujący (3 czy 4 pamiętniki), ale tak czy inaczej nikt mnie nie przekona, że dzisiaj jest pod tym względem lepiej.
Styl ojca
Ojciec kierował wychowaniem, ale też 'z daleka” dawał przykład swoją postawą, sposobem życia. Sam był zazwyczaj świetnie wyedukowany, opanowany, nieco posągowy i być może wyidealizowany, ale to nie przeszkadzało mu, nawet pomimo rzadkiego przebywania z dziećmi, pociągać siłą swojego autorytetu.
Znamienne. Gdy się gniewał, to nie dlatego, że tracił cierpliwość, ale dlatego, że był powód. Winne było dziecko, a nie dorosły, jak to się zwykło dzisiaj oceniać („jesteś nerwowy nie nadajesz się na wychowawcę”). Ojciec panował nad nerwami, a gdy się zdenerwował, to tylko dlatego, że dziecko dało mu powód.
Jego autorytet opierał się na łasce stanu, a tę otrzymał od Boga. Maluchy o tym wiedziały.
Dzisiejsi ojcowie (a i matki również) zmuszeni są do ciągłego wypracowywania swojego prestiżu, niejako od podstaw. Demokratyczna atmosfera wszystko zatruwa i zrównuje. Dlatego nie mają wyjścia, jak tylko podlizywać się dzieciakom i stosować różne psychologicznych triki, aby te zechciały łaskawie ich posłuchać. Bo autorytetu z urodzenia, w tradycyjnym rozumieniu, już nie mają.
Wnioski
Czy to znaczy, że ojcowie powinni uciec z domu, rzucić się w wir pracy i nie zajmować się kwestiami edukacyjnymi swoich pociech? Bynajmniej. Musimy brać pod uwagę realia w jakich żyjemy. To co działało przez wieki w bogatych domach, dzisiaj po prostu nie działa. Nie mamy bon, guwernerów. Nie mamy tradycji, zwyczajów. Ojciec i matka muszą więc brać na siebie ciężar wychowania.
Jednak w tym trudzie nie mogą zapominać, że ich autorytet opiera się nie tylko na „dobrych relacjach”, ale przede wszystkim na fakcie, że Bóg powołał ojca (i matkę) do spełniania wyjątkowej roli.
Warto pielęgnować ów autorytet zachowując rozumny dystans w kontaktach z dziećmi, a także wykorzystywać go konsekwentnie w zarządzaniu edukacją swoich pociech.
Proszę mnie poprawić, bo mogę się mylić, ale chciałbym się zapytać czy taki sposób wychowania nie prowadził także do powstawania osób podobnych do Izabeli Łęckiej z „Lalki” Bolesława Prusa?
Niebezpieczeństwo klasowego wywyższania się oczywiście istnieje (jeśli o to chodzi). Co do „próżniaczego i pasożytniczego życia” (jeśli zaś o to chodzi), to oczywiście Prus pokazał pewne wady arystokracji. Ja również widzę te wady. Niemniej arystokraci kładli duży nacisk na „dobre wykształcenie swoich dzieci” i wydaje mi się, że z wielu ich doświadczeń można i należy korzystać.
Typy ukazane w Lalce raczej ośmieszają tę warstwę społeczną. Istnieje też problem różnych arystokracji. „Litwini” (pochodzący z Księstwa Litewskiego) np. uważają „Galileuszy” (pochodzących z Galicji) za osoby powielające wiele wad, wynikających z życia pod zaborem austriackim itp.