
.
NIK opublikował raport, z którego wynika, że jedna trzecia nauczycieli nie podnosi swoich kwalifikacji. Wniosek propagandowy z tego może być tylko jeden: „nie dość, że mają przywileje (długi urlop, krótszy tydzień pracy), to jeszcze nie chce się im uczyć”.
Zwłaszcza, że to douczanie w różnych ODN-ach jest darmowe, często dofinansowywane przez Unię.
Na początku wypada sobie uświadomić, że dwie trzecie jednak chodzi na różne „kursokonferencje”. Znam nauczycieli, którzy raz na dwa tygodnie zaliczają jakieś szkolenie, a ich CV ciągnie się niemal w nieskończoność.
Pozostawię na boku ich właściwe motywacje, a zajmę się grupą bojkotującą dokształcanie.
Propaganda
Poziom proponowanego doszkalania jest zazwyczaj słaby. W wielu przypadkach polega ono na zapoznawaniu z nowymi procedurami. Minister wprowadza reformy, to trzeba przeszkolić ludzi, jak je wdrażać na różnych poziomach oświaty: decyzyjnym czy programowym.
Po pewnym czasie nowe reformy zastępują stare i schemat się powtarza. Nauczyciele znowu pędzeni są na „kursokonferencje”.
Jeśli szkolenia nie dotyczą procedur, to przeważnie opierają się na tzw. „nowoczesnej pedagogice”, która jest rodzajem politycznej poprawności na obszarze oświaty. Przepis na takie szkolenie jest prosty: można sobie spokojnie smęcić na wybrany temat i tylko kilka razy coś bąknąć o prawach ucznia, tolerancji i dialogu.
Tu mała dygresja. Czasami jestem zapraszany do szkół z moim autorskim kursem: Jak panować nad klasą? (przepraszam za prywatę, ale mi pasuje do artykułu). Kurs oparłem na tradycyjnej, dyscyplinującej, a tym samym, konkretnej pedagogice i dlatego zdarza mi się usłyszeć pochwałę: „pan jakoś tak inaczej mówi”. Inaczej? Bo nauczyciele przyzwyczajeni są do postmodernistycznego bełkotu pedagogicznego.
Znudzeni jałową propagandą mają dość szkoleń i wcale im się nie dziwię. Ale ten stan szczególnie irytuje władców. Kursokonferencje przekazują wolę rządzących, dzięki nim istnieje możliwość wpływania na nauczycielstwo. Gdy ci przestaną na nie chodzić przepływ informacji zostanie wstrzymany i… reformy się zawalą.
Swoją drogą te reformy i tak się nie sprawdzą, bo są budowane na fałszywych fundamentach, dlatego strata jest niewielka, a oszczędność czasu (dla nauczycieli) duża.
Czy zatem nauczyciel nie powinien się szkolić?
Wręcz przeciwnie. Św. Tomasz pisał, że nauczyciel jest „czynnym kontemplatykiem”. W samotności zdobywa wiedzę, a później z tą wiedzą idzie do swoich uczniów. Właśnie – są książki, Internet, nie musi biegać na „kursokonferencje” do ODN-ów!
Owszem, jeśli ktoś znajdzie ciekawe szkolenie, to czemu nie? Ale nie widzę powodów, żeby rozpaczać, gdy pedagodzy unikają takiej formy kształcenia. W wolnym państwie powinien tu istnieć pluralizm.
Do samodzielnej pracy potrzebna jest samodyscyplina i konsekwencja w podnoszeniu kwalifikacji. Efekt – brak uniformizacji, rzeczywisty pluralizm i szansa na odrodzenie się mistrza, który ma własną wizję nauczania, a nie tylko realizuje zadania wyznaczone prez tych co na górze.
No tak … Powrót mistrza, odejście szkolnego urzędnika… Pomarzyć zawsze można.
ZAMÓW KSIĄŻKĘ





Problem jest w podejściu wielu osób do szkoleń, a jest ono negatywne. Świadczy to jedynie o bezmyślności niezainteresowanych. Życzę wytrwałości i cierpliwości, a zrozumienie przyjdzie później.
Bardzo dobrze, że przynajmniej 1/3 nauczycieli „nie doszkala się” w tym zakłamanym systemie. Ci, z penością, zachowuja jeszcze jako taką świeżość umysłu.
Dobrze, że Pan o tym wspomniał, gdyż mało osób zdaje sobie z tego sprawę.
Jest jeszcze inny, myślę że dla wielu nauczycieli bardziej podstawowy powód, dla którego nie podnoszą kwalifikacji. Kolejne reformy dokładają obligatoryjnie godziny karciane, zajęcia wyrównawcze, pomoc psychologiczno-pedagogiczną, co chwila są Rady Pedagogiczne szkoleniowe, bo kolejny poroniony pomysł trzeba wdrożyć. I w konsekwencji nauczyciele są tak zajeżdżeni, że fizycznie nie są w stanie udźwignąć możliwości dokształcenia. Jeśli pracuję w szkole od 8.00 do 17.00 (godziny karciane, kółka zainteresowań itp). W tym roku miałem już kilka długich rad pedagogicznych (do 20.00, 21.00), a przecież to dopiero 2 miesiące nauki. I jeszcze przygotowuję materiały na lekcje, no to przepraszam bardzo, ale kiedy mam się dokształcać? Jeszcze bardziej frustrujące jest to, że pomału więcej czasu w szkole spędzam na godzinach dodatkowych niż na dydaktycznych, za które to godziny nikt mi nie zapłąci dodatkowego wynagrodzenia. Jedyne na co mam ochotę po powrocie do domu to ciepłą micha i spać, żeby się zregenerować na następny dzień.
Chętnie bym się dokształcił, ale niestety system edukacji nie stwarza mi do tego możliwości.