.
Wydawać by się mogło, że taki pogląd jest niedorzeczny, choćby z tego powodu, że grzech jest skutkiem dobrowolnego wyboru. Człowiek wybiera pewne działanie, poszukując swoiście pojmowanego szczęścia, zatem grzech nie może być z tej perspektywy karą (nie można go narzucić).
A jak to jest z rodzicielskiej perspektywy? Złe zachowanie dziecka sprawia zawsze ból rodzicom, którzy mogą być ukarani wyrzutami sumienia. Jeśli syn czy córka popada w złe towarzystwo, „marnuje życie” w nałogach i niemoralnym zachowaniu, to taki rodzic, widząc upadek swojego dziecka, dręczy się wyrzutami sumienia, które są wyjątkowo dotkliwe.
Rodziców może też spotkać kara od innych ludzi, choćby w postaci gorzkich słów krytyki wypowiedzianych przez osoby trzecie. Wreszcie ponoszą odpowiedzialność przed Bogiem za złe wychowanie swoich pociech.
Naturalny i nadprzyrodzony
Możemy zatem mówić o karze dla rodziców, ale ma ona charakter pośredni. Nie działa to na zasadzie: „rodzic zgrzeszył i za karę zgrzeszy dziecko”. Zostają uruchomione pewne procesy, prowadzące do pojawienia się grzechu dziecka, które z kolei prowadzą do cierpienia matek i ojców.
Procesy te następują w sposób naturalny i nadprzyrodzony. W sposób naturalny – dzieci „przejmują” grzechy rodzicielskie na zasadzie naśladownictwa; w nadprzyrodzonym – grzech matki lub ojca „blokuje” działanie łaski. Grzesząc – zamykają się na pomoc Bożą. Nie mogą korzystać z sakramentów, modlitwa za dziecko (o ile w ogóle jest) staje się mniej skuteczna. W efekcie syn czy córka łatwiej wchodzą w orbitę zła.
Tak grzech ojców staje się grzechem dzieci.
Najskuteczniejsza pedagogika
Biorąc pod uwagę powyższy kontekst, trzeba uświadomić sobie jedną, zasadniczą sprawę: najlepszą pedagogiką jest stałe dążenie rodziców do uświęcenia poprzez unikanie grzechu oraz ćwiczenie się w trzech cnotach teologalnych: wierze, nadziei i miłości. W wymiarze naturalnym dzieci mają dobry przykład, w wymiarze nadprzyrodzonym – osłonę modlitewną.
Rodzice zaś oprócz korzyści duchowych, jako swoisty „bonus” otrzymują mądrość, która jest owocem cnoty teologalnej miłości, pomagając w codziennych działaniach wychowawczych.
Można powiedzieć, że to cała teoria wychowania.
Zgadzam się, że zasady wypracowane przez dziecko są zasadami dorosłych. Bardzo ciekawe spostrzeżenie. Nie zawsze to sobie do końca uświadamiamy. Wydaje się nam, że dziecko uczy się dla świata dziecka, a w istocie jest tak, że uczy się na całe życie.
Zdaje mi się, iż rodzice prawie kompletnie niesą świadomi tego co rabią w „orbicie dziecka”. Owszem pewne stare tradycyjne pojęcia tak rozumowe jak i krótkie fizyczne (do kąta itd)mają, jednak to są tylko środki DO celu , którym jest życie wieczne. Wychowanie do cnót to środek do zbawienia siebie i INNYCH (naprawdę szeroka perspektywa). Świadomość, co jest po kolei, co od czego zależy i do czego zmierza, początek w samym rodzicu w jego „być” nie „mieć”. Rodzice lawinowo wpadają w pułapkę tzw. dorosłego człowieka opierając się przedewszystkim na niewymaganiu od siebie itd. Podczas gdy własnie mamy byc dziećmi w oczach Pana Boga do końca naszych dni.
Np. zasady wypracowane za małego dziecka są tymi samymi zasadami, którymi kieruje się twz. domorosły, a zwłaszcza dziadek. Proszę zauważyć na zachowanie naszych dziadziusiów, są spychani w bok, na margines, wyśmiewani. Bo właśnie staja sie jakby na powrót owymi dziećmi. Świat nie chce podejścia dziecka, jednak tego dziecka BOżego.
Wszystko to pokazuje, jak wielka odpowiedzialność ciąży na rodzicach… I jak bardzo nie można sprowadzic tej odpowiedzialności tylko do spraw materialnych. Pozdrawiam:)