.
Jednym z praktycznych kryteriów oceny czy nauczyciel (ale też rodzic) ma posłuch i autorytet jest to, czy dziecko reaguje na jego polecenia.
W szkole często można zaobserwować następującą sytuację: oto nauczyciel idzie szkolnym korytarzem i widzi leżący na podłodze papierek. Obok przechodzi uczeń, który mógł, ale nie musiał przyczynić się do zaśmiecenia korytarza. (Żeby to stwierdzić należy przeprowadzić „śledztwo papierkowe”, na które szkoda czasu).
Pedagog ma do wyboru: podnieść papier samemu, zawołać sprzątaczkę lub poprosić ucznia by go podniósł.
W tym ostatnim przypadku może narazić się na sprzeciw: „ja go nie rzuciłem, więc go nie podniosę!”. Takie jawne wypowiedzenie posłuszeństwa stwarza sytuację konfliktową, którą trzeba jakoś rozwiązać, a to wymaga czasu i nerwów. (W ramach kursu „Jak panować nad klasą?”, a także w książce „Rozumna dyscyplina” omawiam zasady zwracania się do młodych ludzi, tak, aby reagowali na polecenia dorosłego.)
Argumentacja „nowoczesna”
Jednak jest i druga strona medalu. Żyjemy w czasach, w których nie każdy zaakceptuje zachowanie pedagoga w tym przypadku. Stojąc na gruncie szeroko rozumianej pedagogiki humanistycznej i demokratycznej, godzi ono bowiem w wolność dziecka.
Dlaczego? Scharakteryzujmy w kilku zdaniach argumenty jakie tu mogą się pojawić.
Argument pierwszy: uczeń żyje w „wolnym, demokratycznym kraju” i nie musi wykonywać prac, które z racji swoich obowiązków powinny wykonywać zatrudnieni w szkole pracownicy.
Argument drugi: nie musi słuchać w tym względzie nakazów nauczyciela, bo zadaniem tego drugiego jest przekazywanie wiedzy, a nie zmuszanie uczniów do dodatkowych, „niewolniczych” prac.
Argument trzeci: praktykowanie metod patriarchalnych, opartych na posłuchu, prowadzi do formowania jednostek uległych i niekreatywnych.
Stanowisko tradycyjne
A teraz spójrzmy na tę sytuację z punktu widzenia, tradycjonalistycznej, realistycznej pedagogiki.
Po pierwsze. Musimy stwierdzić, że uczeń nie identyfikuje się ze szkołą, nie obchodzi go czy w szkole jest czysto czy brudno. Jego „nie” – dowodzi, że jest pyszny, leniwy, kłótliwy i kreatywny, ale w buncie i destrukcji.
Nauczyciel nakazuje mu podnieść papierek nie po to, żeby podkreślić swoją władzę, ale by uwrażliwić na konieczność utrzymania porządku w miejscu wspólnej pracy. W „wolnym, demokratycznym kraju” troska o dobro wspólne jest chyba pożądana.
Po drugie. Nauczyciel jest osobą starszą i należy mu się szacunek. Jeżeli nawet młody człowiek ma poczucie niesprawiedliwości i wewnętrznie się buntuje, to z uwagi na autorytet nauczyciela i obowiązek wdzięczności wobec niego, nie powinien odmówić spełnienia polecenia. Zwłaszcza, że pedagog nie chce niczego złego, a sprawa tak naprawdę jest banalna.
Po trzecie. Omawiana sytuacja uczy praktycznego, dobrze rozumianego posłuszeństwa, którego nie należy mylić z uległością. Uległość jest wypaczonym posłuszeństwem, ponad miarę, a w tym przypadku nie mamy z nim do czynienia. Nauczyciel nie chce od dziecka niczego złego.
Ponadto ma ono szansę nauczyć się panowania nad sobą, pokonywania własnej pychy, lenistwa, kłótliwości. Jednocześnie nie może tu być również mowy o tłumieniu kreatywności. Żeby być kreatywnym trzeba się najpierw czegoś nauczyć.
A tak poza tym (1), zdroworozsądkowo: w czym właściwie jest problem? Nie wypada, żeby starsza osoba schylała się po papierek, gdy obok przechodzi młody człowiek. A skoro ten się nie domyśla co należy zrobić, wówczas wypada mu o to przypomnieć. Szukanie i wołanie Pani woźnej, żeby podjęła ten jeden papierek, jest w tym przypadku przesadą.
A tak poza tym (2). Już samo tłumaczenie tego wszystkiego świadczy o tym, że żyjemy w (nie)ciekawych czasach.
Witam, mam pytanie z dnia dzisiejszego. Mamy taką sytuację, że mieszkamy w domu z babcią. Moje zasady są zupełnie inne od babci. Ja uważam, że dziecko musi wyczuć, kiedy jest mu zimno, i wtedy sam iść i ubierać coś bardziej ciepłego. Babcia uważa, że jeśli jest jej chłodno na dworze, dziecko musi być ubrane w kurtce i czapce, i krzyczy na dziecko, oczekując natychmiastowe posłuszeństwo. Staram się uczyć syna do posłuszeństwa, ale nie chcę aby on żył w terrorze przed babcią która swoje zasady narzuca na dziecko, i nie rozumie, że mogę jako synowa mieć inne zasady. Ja się wychowałam w Stanach gdzie się nie chucha na dzieci, hartują się na dworze. Chcę, że dziecko okazał szacunek do babci, ale nie chcę, aby uczył się zrobić to co babcia karze bo ona ma taki pomysł, bo będzie się buntował. Czy jest jakieś rozwiązanie na tę sytuację? Postaram się puścić jej płytę Pulikowskiego, który sam twierdzi, że nie jest możliwe, aby dziecko wszystkich nakazów od typowej 'matki polki’ słuchało, mówi, że matki dają dzieciom polecenia 'z prędkością karabinu maszynowego’.
Trzeba poszukiwać „złotego środka”. Z jednej strony ma Pani rację, że babcie czy matki często przesadzają, ale z drugiej strony młodzi mają tendencję, aby chodzić w zimie bez czapki, czy bez szalika. Później chorują i jest problem.
Nie lubię uogólnień – każda sytuacja jest inna. Ja bym porozmawiał z babcią i użył argumentu podanego przez Panią, że jeśli nakazów czy zakazów będzie zbyt dużo, to syn zacznie się buntować. Każdy człowiek ma jakąś granicę wytrzymałości w takich sytuacjach po przekroczeniu której – włącza mu się przekora.