
.
Każdy człowiek, a więc i nauczyciel, ma własne poglądy na życie, religię, politykę. Dlatego posyłaniu dziecka do szkoły musi towarzyszyć zainteresowanie rodziców jego formacją światopoglądową.
Stwierdzenie, że ktoś jest dobrym fachowcem – nie wystarczy. Niezależnie czy jest to matematyk, anglista czy polonista, wywiera on trwały wpływ na rozwój intelektualny ucznia, choćby komentarzami, dygresjami czy sposobem interpretacji materiału nauczania.
Wbrew (pseudo)wolności panującej w tzw. demokracji, rodzice – niestety – nie mają wielkiego wpływu na to, jacy pedagodzy uczą ich pociechy. Cóż, na szkoły prywatne nie wszystkich stać (kwestie finansowe), a państwowe zatrudniają nauczycieli o różnych poglądach. Rozwiązaniem mogłaby być edukacja domowa, ale nie każdy ma w sobie tyle determinacji, by się jej podjąć, jak np. prekursor takiego nauczania w Polsce Marek Budajczak.
W ostatnich tygodniach można było znaleźć w internecie narzekania nauczyciela-ateisty, który oburzał się, że musi prowadzać swoich wychowanków na Mszę Świętą. Wydaje się, że w takich przypadkach problem leży gdzie indziej, a mianowicie: dlaczego taki człowiek uczy katolickie dzieci!? Jeśli on chce mieć prawo do tego, aby nie chodzić z uczniami na Mszę Świętą, to katolicki rodzic, powinien mieć prawo, by takiego pedagoga odsunąć od nauczania swojego syna czy córki!
Ale rodzic takiego prawa nie ma i nikt nawet tej kwestii nie dyskutuje. W praktyce szkolnej rzadko jest możliwe, aby wykładowcę, który z różnych powodów nam nie pasuje, pozbawić możliwości wychowania i nauczania naszego dziecka. Dyrektorzy opornie (jeśli w ogóle) reagują na prośby dotyczące zmiany klasy. (Możemy spróbować powalczyć, ale nie gwarantuję sukcesu. Choć nasza determinacja, zagrożenie przeniesieniem do szkoły spoza rejonu, może niekiedy przynieść skutek. )
Powrócimy do głównego pytania tego posta: jak poznać światopogląd nauczyciela? Czy jest praktykującym katolikiem czy agnostykiem? A może ateistą i nihilistą? Zacznijmy od metod “pośrednich”. Nie zawsze odkrywa się on bowiem w taki sposób, jak w przypadku cytowanym wyżej.
W szkołach prowadzonych przez samorządy ważnym znakiem dla nas jest już to, kto sprawuje władzę w gminie (szkoły podstawowe, gimnazja) czy powiecie (szkoły ponadgimnazjalne). Jeśli rządzą ugrupowania lewicowe czy liberalne (i to od kilku kadencji), to możemy spodziewać się obsady szkół „ich ludźmi”. Mechanizm działa następującą: “dyrektorzy z klucza” zatrudniają ludzi bliskich sobie mentalnie i towarzysko. Stąd często dominuje w nich typowo lewicowy “profil osobowościowy”. (Oczywiście jest to tylko jeden z czynników. Nie można wykluczyć, że z różnych przyczyn w takiej szkole znajdą się również nauczyciele „spoza klucza”.)
Przy pierwszym kontakcie z daną szkołą zorientujmy się czy w jej programie są akcenty patriotyczne, religijne (np. okresowa Msza z okazji świąt kościelnych i państwowych). Te elementy mogą nam dużo powiedzieć o tym, czego możemy się spodziewać.
Gdy już poznamy z nazwiska wychowawcę i nauczycieli poszczególnych przedmiotów, porozmawiajmy z nimi osobiście, podpytując dyskretnie o ich poglądy na wychowanie, a może także w aktualnych kwestiach politycznych czy religijnych. Jednak prowadząc te dyskusje musimy postępować delikatnie i roztropnie. Na ogół denerwuje się oni, gdy ktoś wtrąca się w ich kompetencje. W takim przypadku musimy im grzecznie uświadomić, że dziecko nie jest ich, tylko nasze.
Ważnym znakiem są polecane podręczniki. Podstawa programowa jest jedna, ale pisane pod nią książki różnie akcentują poszczególne zagadnienia. Warto przejść się do księgarni i przejrzeć na miejscu kilka podręczników, porównując je z tym proponowanym w szkole. (Jeśli wśród czytelników tego posta są nauczyciele, którzy mogliby wskazać wartościowe podręczniki z poszczególnych przedmiotów, to proszę o wpisy w komentarzach). Najlepiej jednak wychowawców poznaje się po czynach. Podpytujmy dzieci co Pan/Pani mówiła, jak interpretowała dane tematy, komentował/a sprawy ogólne itd.
Poza tym, zwracając uwagę na sprawy światopoglądowe i na przykład biegając na skargi do różnych instytucji kontrolujących placówki oświatowe, bardzo szybko możemy zostać uznani za “nawiedzonych”. Z drugiej strony – wielu dyrektorów czy nauczycieli, chce mieć “święty spokój” i obawia się skarg w instytucjach dla nich nadrzędnych: kuratoriach czy organach prowadzących (samorządy).
Tak czy inaczej nauczyciel powinien mieć autorytet w oczach dzieci (artykuł na ten temat znajduje się tutaj), ale również powinien wzbudzać zaufanie u rodziców. Gdy brak jest zaufania rodzice mają poczucie niesprawiedliwości i rozżalenia z powodu niemożliwości realnego wpływu na profil edukacji ich dziecka.
ZAMÓW KSIĄŻKĘ





„dziecko nie jest w stanie tego odróżnić i łatwo będzie manipulowane przez różnych domorosłych ideologów” – drogi Autorze, piekny przykład.
„Ale jednocześnie rodzice mają prawo domagać się, żeby ich dzieci nie uczył nauczyciel, który np. nie chce brać udział w rekolekcjach (bo to świadczy o jego poglądach, które mają wpływ na dzieci niezależnie od podstawy progamowej).”
Taki sposób wychowania, polegający na izolowaniu dzieci od osób o odmiennych poglądach niż „jedyne słuszne” to własnie indoktrynacja. Problem w tym, że prawdziwa indoktrynacja może się udać jedynie w ramach organizmu zamkniętego czyli państwa (np. KRLD) albo w warunkach koszarowych. W sytuacji, w której młodzież styka się z rzeczywistością, zdecydowana wiekszość odwróci się od treści które próbuje się jej wpoić, odkrywając, że owe wartości niezależnie czy są najlepsze, prawdziwe, szłuszne; były utrwalane różnego rodzaju manipulacjami (takimi jak eliminowanie im z zasięgu wzroku osób o odmiennych pogladach). Najlepszym przykładem jest religia w szkole, która dechrystianizuje kolejne pokolenia. Pracuję w szkole. Z młodymi ludźmi szczerze rozmawiam i dzięki temu nie żyję złudzeniami, a autorytet udało mi sie zbudować w inny sposób niż opisywanymi przez Pana metodami.
Pani sposób myślenia zakłada, że dziecko (8, 10, 12, 14 czy nawet 16 letnie) jest człowiekiem o w pełni ukształtowanych sprawnościach intelektualnych i moralnych, zdolnym odróżnić prawdę od fałszu oraz dobro od zła. Według mnie, dziecko nie jest w stanie tego odróżnić i łatwo będzie manipulowane przez różnych domorosłych ideologów, którzy nawet często nie wiedzą, że cytują swoich telewizyjnych bohaterów.
Doprawdy – nie mogę pojąć: dlaczego moje dziecko ma codziennie wysłuchiwać aluzji, wtrąceń do tematu, interpretacji historii, wierszy itd., osób, które są mi mentalnie i cywilizacyjnie obce? Dlaczego ma być przez nich przymusowo, systematycznie indoktrynowane, jak w jakiejś Korei (żeby przywołać Pani przykład)? Czy nie wystarczy, że media robią dzieciom wodę z mózgu?
Owszem, jeśli znajdą się rodzice, którzy chcieliby oddać dzieci takim nauczycielom, to ich wola, ale nie mogę pojąć, dlaczego ja mam im oddawać na wychowanie? Chcę dzieci wychowywać tak, jak ja uważam za słuszne i doprawdy nie znajduję argumentów, by ktoś mi odbierał do tego prawo.
A to, że młodzież się odwraca od religii, od treści wpajanych przez rodzinę, nie wynika z tego, że im ktoś odpowiednio wcześniej nie przedstawił antyreligijnego stanowiska (Pani to nazywa „odmiennymi poglądami”), ale właśnie dlatego, że im je narzucił przez medialną, ale i szkolną indoktrynację.
Światopogląd nauczyciela jest prywatną sprawą tegoż. Istnieje coś takiego, jak podstawa programowa, która mówi, czego trzeba nauczyć, co trzeba wyłożyć, jakie umiejętności kształtować. Rodziców nie powinno obchodzić to, jakie mam poglądy – to jest moje dobro osobiste. Może niedługo zabronią nauczycielom słuchać danego gatunku muzyki albo czytać niektórych książek…?
Ale jednocześnie rodzice mają prawo domagać się, żeby ich dzieci nie uczył nauczyciel, który np. nie chce brać udział w rekolekcjach (bo to świadczy o jego poglądach, które mają wpływ na dzieci niezależnie od podstawy progamowej). Słowem – prawa nauczyciela przeciwko prawom rodziców. Ten dylemat tak naprawdę da się rozwiązać tylko przez wprowadzenie szkolnictwa prywatnego.
Na marginesie – edukacja domowa nie każdemu służy.
————————-
Z pewnością nie służy indoktrynerom obecnego systemu oświaty.
A szczęśliwi ci rodzice, którzy bez większych problemów uzyskali zgodę na edukację domową
Dlatego w szkole państwowej trzeba wciąż iść na ustępstwa. Ale są sytuacje, że nie można się cofać. Chodzi przecież o nasze dzieci.
Oczywiście, a jeżeli już przekonamy się, że nauczyciel nie indoktrynuje naszego dziecka, to możemy spać spokojnie? Tylko, że inny rodzic o sprzecznych poglądach równie dobrze może domagać się odsunięcia go od swoich dzieci. I jak tu każdemu dogodzić… :))))))
Zacznę od końca: "poglądy nauczyciela to jego prywatna sprawa". Trudno się z tym nie zgodzić. Ale z drugiej strony te poglądy znajdują odbicie w wykładanym materiale i odpowiednio indoktrynują dzieci. Nie wierzę w neutralność absolutną nauczyciela.
Tan post napisałem trochę przekornie, żeby zwrócić uwagę na prawa rodziców, które są tu podstawowe, bo to ich dzieci. Z drugiej strony – chciałem też pokazać, że w systemie edukacji państwowej nie da się uniknąć indoktrynacji. Dlatego w edukacji powinno być jak najmniej państwa.
Jest tylko jeden sposób, aby rodzic miał pewność, że jego dziecko będzie nauczane o podobnych jemu poglądach – posłać je do odpowiedniej szkoły, np katolickiej. Fakt, że państwowe (a raczej publiczne) szkoły zatrudniają nauczycieli o różnych poglądach, ale każdy ma konstytucyjne prawo do pracy, niezależnie od poglądów, podobnie jak prawo do wyznawania dowolnej religii bądź nie wyznawania żadnej. Nauczyciel może, oczywiście, zaprowadzić uczniów do kościoła na rekolekcję, ale nikt nie ma prawa zmusić go do uczestnictwa w nabożeństwie. Wspomnianemu w artykule nauczycielowi być może chodziło nie tyle o samo odprowadzenie dzieci, bo teoretycznie może przeczekać rekolekcje, ale ktoś je zapewne musiał pilnować podczas pobytu w kościele – zmuszenie go do tego jest bezprawiem. Katolicki rodzic, powinien mieć prawo, by takiego pedagoga odsunąć od nauczania swojego syna czy córki – owszem, ma prawo, ale raczej odsunąć dziecko od takiego pedagoga. Nauczyciel nie może być odsunięty od prowadzenia lekcji – to byłoby pogwałceniem prawa do pracy. Poza tym, w publicznych szkołach nie tylko uczą nauczyciele o różnych poglądach, społeczność uczniowska też nie jest pod tym względem jednorodna. Usuwając nauczyciela z wyżej opasanych powodów można sobie wyobrazić analogiczną sytuację, że uczeń z powodu poglądów nie zostanie przyjęty, bądź zostanie wydalony z publicznej szkoły średniej – czyli naruszone zostanie jego prawo do nauki.
„Przy pierwszym kontakcie z daną szkołą zorientujmy się czy w jej programie są akcenty patriotyczne, religijne (np. okresowa Msza z okazji świąt kościelnych i państwowych)” – jasne, zorganizować wyjście do kościoła „po godzinach” – za wiedzą i zgodąrodziców, ale z już wspomnianych powodów nie może to być zapisanym elementem w programie wychowawczym szkoły.
„porozmawiajmy z nimi (nauczycielami) osobiście, podpytując dyskretnie o ich poglądy na wychowanie, a może także w aktualnych kwestiach politycznych czy religijnych.” – rozumny nauczyciel zapewnie dyskretnie da delikwentowi do zrozumienia, że na temat wychowania rozmawiać mogą, ale ich poglądy to prywatna sprawa.
Na marginesie – edukacja domowa nie każdemu służy.