
.
Pod koniec czerwca zamieściłem na tym blogu krytyczny artykuł na temat pedagogiki M. Montessori. W odpowiedzi p. Rafał Szczypka napisał tekst polemicznyna blogu bycrodzicami.pl. W moim przekonaniu argumenty przedstawione przez Polemistę nie naruszyły fundamentów mojej krytycznej oceny omawianego systemu.
Do argumentów Pana R. Szczypki odniosłem się w komentarzach. Niemniej, aby uniknąć zarzutu o lekceważenie autora tekstu polemicznego, jeszcze raz odnoszę się do ważniejszych tez tego artykułu.
Nowym Czytelnikom przypomnę sedno sporu. Postawiłem tezę, że pedagogika M. Montessori odwołuje się do naturalizmu pedagogicznego, czyli poglądu, iż człowiek jest z natury dobry (nota bene jest to pogląd niezgodny z nauczaniem chrześcijańskim). Zaznaczam, że nie jest to teza odkrywcza. Do nurtu naturalistycznego metodę Montessori zalicza np. W. Okoń w popularnym „Słowniku pedagogicznym”. Przy czym pozostawiam, jako kwestię otwartą, formę owego zauroczenia naturalizmem.
Nie upieram się np., że Montessori przeczytała Rousseau i zaczęła go naśladować. Rzecz jest bardziej subtelnej natury (np. przejmowanie pewnych poglądów dzięki pośrednikom). Nie przesądzam, jak było z autorką „Domów Dziecięcych”. Nie ulega jednak wątpliwości, iż koncepcja człowieka jaka wyjawia się z Jej pedagogiki ma wiele cech wspólnych z naturalizmem.
Drugą tezą jaką postawiłem jest to, że Montessori mając poglądy chrześcijańskie próbuje w swojej metodzie tak manewrować, żeby uniknąć skutków naturalizmu, do którego się odwołuje. Słowem – jest typową modernistką na polu pedagogiki, analogicznie do modernistów na polu teologii. Wychodzi z niechrześcijańskiej koncepcji człowieka, dążąc do celów chrześcijańskich. Budowana na takich fundamentach metoda jest wewnętrznie sprzeczna.
Poniżej przywołam niektóre cytaty z artykułu mojego Adwersarza i odniosę się do nich.
R. Szczypka: Idąc dalej i myśląc o zdaniu ‘Dopiero po nabyciu umiejętności sprzątania, przełamują swoje pierwotne, negatywne skłonności.’ trzeba sobie zadać pytanie, co sprawia, że dzieci zaczynają sprzątać i czynią to stale? Czy robią to ponieważ są ciągle kontrolowane i upominane przez rodzica i nauczyciela i wyuczyły się sprzątać na żądanie czy też wynika to z ich wewnętrznej potrzeby sprzątania, ponieważ potrafią docenić zalety porządku wokół siebie i cieszyć się nim bardziej niż robieniem bałaganu.
D.Z.: Choć na ten temat pisałem w głównym tekście (fragment o “paralityku”). Przypomnę swój pogląd jeszcze raz. Nie wierzę, powiem więcej, nie widziałem dziecka, które samo z siebie, z własnej potrzeby, zaczyna sprzątać, bo czuje „potrzebę sprzątania”. Ktoś musi mu najpierw wskazać cel oraz namówić lub zmusić do przełamania woli, by zadziałała we wspomnianym kierunku. Takie przełamanie oporu woli wiąże się zawsze z pewnym dyskomfortem psychicznym. Dlatego w pierwszej fazie kształtowania cnoty musi wystąpić jakaś forma perswazji ze strony dorosłych, aby dostrzegło ono pozytywne skutki własnych działań i poznało dobro. Jednocześnie ćwiczy się w umiejętności przełamywania własnej słabości (najpierw z cudzą pomocą). Dopiero później, gdy bardziej świadomie postrzega rzeczywistość samo zaczyna postępować we wskazany wcześniej sposób.
Upieranie się przy stanowisku, jakoby dziecko samo z siebie miało “wewnętrzną potrzebę sprzątania” jest właśnie typowe dla naturalizmu, a z drugiej jest – mówiąc delikatnie – naiwne.
R. Szczypka: Kiedy Rousseau proponuje zostawienie dziecka samemu sobie, przeniesienie go w nieskażoną cywilizacją przestrzeń czy pogląd, że dziecko samo dojdzie do poznania dobra to Maria Montessori proponuje przygotowanie dla dziecka przestrzeni wypełnionej materiałami dydaktycznymi, które pozwolą dziecku najpierw odkryć, poznać i zrozumieć otaczające go otoczenie poprzez pracę z materiałami umożliwiającymi wyostrzenie umiejętności dostrzegania różnych cech.
D.Z.: Przypomnę jeszcze raz zarzut postawiony przez A. Miller praojcowi współczesnej pedagogiki (zarzut ten cytowałem w tekście, ale Polemista jakby go nie zauważył): „Bez wątpienia wolno dziecku robić, co zechce, ale wolno mu chcieć tylko tego, czego wy chcecie, żeby ono chciało – pisze Rousseau. – Nie wolno mu zrobić kroku, którego dla niego nie przewidzieliście, nie wolno mu otworzyć ust, jeżeli nie wiecie, co chce powiedzieć” . Dodam też inny cytat z Emila:“Nie pozwólcie mu [uczniowi – dop. D.Z.] nawet domyślać się, że macie jakąkolwiek nad nim władzę”.
Wbrew temu co pisze p. Reszka strategia Rousseau i Montessori jest podobna . O ile u Montessori środowisko ma delikatnie spychać dziecko w „odpowiednią stronę”, to u Rousseau jest analogicznie: dziecko nie może zrobić nieprzewidzianego kroku, a nauczyciel ma tak postępować, by nie domyśliło się, że ma on nad nim „jakąkolwiek władzę”. Bo gdy się domyśli – cała strategia zostanie niejako „spalona”.
Postmoderniści, antypedagodzy itp. są tu bardziej konsekwentni. Odwołują się do wolności w wychowaniu i robią wszystko, by nie stosować ograniczeń kontrolnych (choć też różnie im to wychodzi). Tutaj mamy inną jakość. Zostawianie dzieciom swobody, czyli granie dziecięcym egoizmem i pychą jest metodą, dzięki której osiąga się cele wychowawcze.
Nasuwa się jednak pytanie: czy w związku z tym Rousseau, Montessori i im podobni, to rzeczywiście naturaliści, czy może należy im się jakieś inne określenie. W końcu kontrolują dzieci, a wolność, o której mówią, jest iluzoryczna. Skąd bierze się taka postawa? Co prawda Rousseau wyszedł z założenia, że natura dziecka doprowadzi go do dobra, ale jednocześnie twierdził , że cywilizacja deprawuję tę płochą istotę. Zakulisowa kontrola, dbanie o odpowiednie środowisko, bierze się właśnie stąd, że „zła cywilizacja” (która zewsząd czyha na dziecko) może zakłócić „naturalny pęd dziecięcia do dobra”. Dlatego wolność wolnością, ale ktoś musi to wszystko, na wszelki wypadek, kontrolować! Oczywiście będą pojawiały się różne uzasadnienia takiego postępowania (vide: Montessori), ale tak naprawdę całość wpisuje się logicznie w stary, roussowski schemat.
R. Szczypka: Również pojęcie swobody, wolności i dyscypliny w edukacji Montessori zostało przez autora niewłaściwie zrozumiane, a jest to temat na bardzo długi artykuł. W skrócie napiszę tylko, że rzeczywiście dziecko w koncepcji Montessori ma swobodę wyboru. Wynika to z prostej obserwacji i jest bardzo zdroworozsądkowe. Zarówno dzieci jak i dorośli z dużo większym entuzjazmem podchodzą do rozwiązania różnych problemów, jeśli sami się na to zdecydują.
D.Z.: Mamy tu kontynuacje wątków podniesionych wyżej. Swoboda, jak widzimy, nie wynika w wiary w dobroć dziecka, ale jest ponoć efektem zdroworozsądkowej obserwacji. Trzeba jednak pamiętać, że autorzy odwołujący się do naturalizmu nie powtarzają wkoło tylko jednego argumentu: „dziecko jest z natury dobre”, ale wychodząc filozoficznie z tego założenia poszukują niejako argumentów wspomagających, aby lepiej podbudować swoją koncepcję. Identycznie myślał np. J. Dewey (nauczanie problemowe) czy W.H. Kilpatrick (metoda projektów). Oni również akcentowali swoiście pojętą aktywizację ucznia, która miała poprawić jego motywację. Nie chcę przez to powiedzieć, że własna inicjatywa, entuzjazm w poszukiwaniu wiedzy, jest czymś nagannym. Wręcz przeciwnie, ale równocześnie nie może być puszczony na żywioł. Dziecko nie wie co jest ważne, co dobre, co groźne, czego powinno się uczyć w pierwszej kolejności, a co później. Od tego są nauczyciele i dlatego nie należy polegać li tylko na dziecięcym „spontanie”.
Posługiwanie się argumentem zwiększonej motywacji poprzez zastosowanie metody swobodnego wyboru, wskazuje na pewną mentalność czy wręcz filozofię myślenia o edukacji. Posługujący się nią Autor nawet nie zauważa, że dziecko “swobodnie wybierające” (czego ma się uczyć lub jaką pracę ma wykonywać) jest w tradycyjnym rozumieniu po prostu rozpuszczane. Dzięki tej metodzie utwierdzane jest tylko w swoim egoizmie i pysze (ten wątek pojawił się w komentarzach, zwracała nań p. Aniela), a rodzice czy wychowawcy godzą się na to, niejako na starcie rezygnując z formowania podstawowej cnoty wychowawczej, jaką jest posłuszeństwo (gdy nie ma tej cnoty, nie ma wychowania.) Dziecko nie uczy się też obowiązkowości i pilności. Zajmuje się tym, co je aktualnie zaciekawia, a nie tym, co konieczne (nieraz trudne) dla jego rozwoju. W ten sposób pod pozorami aktywizmu kształtuje się wada lenistwa. Lenistwo wszak nie polega wyłącznie na nie wykonywaniu pracy, ale przede wszystkim na unikaniu pracy koniecznej w danej chwili.
W tej sytuacji nie zawaham się napisać, że metody oparte na “swobodzie” są zorganizowanymi systemami rozpuszczania dzieciaków. Czego konsekwencje widoczne są w naszych szkołach i w ogóle życiu społecznym.
R. Szczypka: Wolność to również pojęcie bardzo ważne i nie można go tutaj w żadnym wypadku mylić z przyzwalaniem na wszystko. Maria Montessori wyraźnie mówi o tym, że każdy musi nauczyć się korzystać z wolności. Dla Montessori wolność i dyscyplina są jak dwie strony tej samej monety. Według Montessori ‘robienie, co sie chce niekoniecznie czyni nas wolnymi. Wolnymi czyni nas robienie rzeczy dobrych.’ (Maria Montessori, Her Life and Work, E.M. Standing).
D.Z.: Autor zapomina o jednej podstawowej sprawie, żeby korzystać z wolności trzeba mieć wypracowane cnoty: posłuszeństwa, mądrość, roztropność, umiarkowanie, męstwo itp. Wolność nie jest sprawnością moralną (jak sugeruje w tym fragmencie M.M.), której w dodatku trzeba się nauczyć, ale to stan zdolności do dokonywania określonych wyborów. Posiadając cnoty – będę dobrze wybierał.
Hasła w rodzaju “wychowania do wolności” są jak widać w środku puste. Montessori je podnosi, bo płynie w wolnościowym nurcie pedagogiki. Dlatego wszelkie dywagacje o wolności i dyscyplinie jako dwóch stronach tej samej monety są w powyższym kontekście pozbawione sensu.
R. Szczypka: Zniesienie tradycyjnych kar i nagród nie jest więc wymysłem i postulatem Marii Montessori, ale zaobserwowanym faktem, który przez lata zostaje potwierdzony w kolejnych szkołach przyjmujących podejście Montessori, a także poprzez badania wykazujące wyższość zadowolenia wewnętrznego z wykonanego zadania nad potrzebą oceny własnej pracy przez kogoś z zewnątrz czy to przez pochwałę czy przez ocenę.
D.Z.: Można podziwiać zapał Autora w obronie systemu Montessori, który to system niemal w każdym punkcie znajduje wspólne odniesienia do naturalizmu pedagogicznego. Dotyczy to również kwestii kar i nagród. Jeśli odejście od kar nie jest wymysłem Montessori, ale znowu wynikiem jej “obserwacji”, to ciekawe dlaczego podobne obserwacje miał Rousseau, Tołstoj, Dewey i całe tabuny modernistów i postmodernistów. Można posługiwać się różną, karkołomną argumentacją, ale u podstaw zniesienia kary u naturalistów leży po prostu wiara w to, że jedyną dopuszczalną sankcją jest kara naturalna, czyli powstała w wyniku błędu wychowanka (upadek, skaleczenia itp.).
Jeśli zaś chodzi o nagrody, to obserwacja, że dziecko nie potrzebuje pochwał czy ocen zewnętrznych, a tylko zadowolenia wewnętrznego, zostało zaobserwowane chyba tylko w szkołach montessoriańskich i im zbliżonych ideologicznie. Cała psychologia (nawet ta współczesna, za którą nie przepadam) zwraca uwagę na znaczenie akceptacji grupy czy generalnie osób trzecich. Twierdzenie, że dzieci nie potrzebują pochwał kłóci się też ze zdrowym rozsądkiem – mam swoje dzieci i wiem, że to nieprawda.
ZAMÓW KSIĄŻKĘ





@Aniela
Czy nad swoim mężem/chłopakiem stoi Pani w pozycji wladczyni i narzuconego autorytetu?
Autorytetem można obdarzyć kogoś, kto mimowolnie imponuje nam swoimi umiejętnościami, wiedzą, mądrością, postawą itd. On nie narzuca nam swojego autorytetu, wtedy to nie jest autorytet, ale właśnie władza, sterowanie, siła. Dorosły, rodzic jest dla dziecka Przewodnikiem. Może być owszem autorytetem, ale nie narzucony dziecku z góry. Życzeniowo może Pani chcieć być dla kogoś autorytetem, ale to druga osoba z własnej nieprzymuszonej woli uznać może Panią za swój autorytet.
W relacji bliskiej, gdzie jest miłość i troska, nie powinno być miejsca dla władzy, narzucania i siły. W takiej relacji każdy jest podmiotem. Rodzic jako dorosły i odpowiedzialny za dziecko, prowadzi je, uczy, pokazuje własnym przykładem, ale nie słowo zmusza do pewnych, bo tak ma być i kropka. Bo ja jestem autorytetem i mam władze nad tobą. Przepraszam za błędy, pisze na klawiaturze tel.
Pozdrawiam
"Nie wierzę, powiem więcej, nie widziałem dziecka, które samo z siebie, z własnej potrzeby, zaczyna sprzątać, bo czuje „potrzebę sprzątania”. "
Jeśli dzieci są wychowywane po "montessoriańsku" od samego początku, to tak właśnie się dzieje. Przykładem jest mój półtoraroczny syn (z własnej woli, zaskakując mnie, zaczął "sprzątać" mniej więcej dwa – trzy miesiące temu).
Podobnie jest z innymi dziećmi moich znajomych, zafascynowanych pedagogiką Montessori.
W Polsce wciąż jeszcze jest to mało popularne podejście wobec niemowląt i toddlersów, jesteśmy bowiem dość zaściankowym krajem niestety.
Dodaję link do artykułu, który ukazał się na portalu Deon 'Sumienie dziecka według Marii Montessori':
@ Anonimowy
To nie prawda, że wyłącznie dorośli są przyczyną złego zachowania dziecka (choć oczywiście i tak też bywa często). Dzieci np. zostawione same sobie, gdzieś w lesie, same się nie ukształtują. Potrzebny jest ten drugi, dorosły.
Jednak jest to bardzo ciekawa kwestia, do której ustosunkuje się wkrótce szerzej, w jednym z artykułów .
Miałam zamiar przeczytać, ale po tej recenzji chyba zrezygnuję 🙁 Może jest dostępne coś Pani autorstwa na temat prawdy o wychowaniu?
———————–
Nie piszę książek 🙂 Ja jestem praktykiem 😀
Polecam książki proponowane na tym blogu: "Wychować człowieka szlachetnego", D.Zalewski; "O personalizm w pedagogice", B. Kiereś; "Katolicka etyka wychowawcza", o. J.Woroniecki itd
polecam też książki James'a Dobsona np. "Zasady nie są dla tchórzy"
A gdzie rodzi się wola? W rękach, nogach, czy w umyśle?
———————–
Wola to władza duchowa człowieka, która zważając na sąd rozumu ma wybierać to co najlepsze dla człowieka: sprzątanie :-). Wola ma zmusić ręce i nogi, aby sprzątały, bo władze duchowe powinny panować nad władzami cielesnymi: np.rękami i nogami :-))
Jasne, że do tego trzeba człowieka wychować, bo po grzechu pierworodnym wszystko jest zdezintegrowane.
Proszę o jakieś szczegóły? Na czym polega jej niebezpieczeństwo i szkodliwość?
—————————–
@p. R. Szczypka
Gordon chce zniszczyć autorytet i władzę rodzicielską, generalnie uważa, ze autorytet i władza same w sobie są złe i demoralizują. Pisze o tym bez ogródek w swojej książce (np. str.181, 1991r) Stosowanie autorytetu nazywa "przestarzałym światopoglądem" i ubolewa, ze rodzina i szkoła są ostatnimi bastionami stosowania władzy i autorytetu. Raduje się, że Kościół osłabił juz swój autorytet wewnątrz i na zewnątrz, teraz kolej na szkołę i rodzinę itp, itd.
Jest to absolutnie sprzeczne z naturą człowieka, który musi mieć autorytet, aby mógł się normalnie rozwijać. Małe dziecko potrzebuje władzy opiekuna, który kieruje właściwym rozwojem dziecka, zanim jeszcze samo będzie zdolne panować nad sobą.
Młodzi rodzice rady Gordona biorą na serio i w ten sposób to nie oni już z rządzą w swoim domu (tzn. zaprowadzają ład, porządek), a rządzi nimi ich małe dziecko, a raczej popędy i zachcianki tego dziecka rządzą.
@Aniela:
"Na swoim blogu p. R. Szczypka poleca książkę Gordona "Wychowanie bez porażek". To bardzo szkodliwa i niebezpieczna książka szczególnie dla młodych rodziców, którzy o wychowaniu chcieliby dowiedzieć się prawdy."
Miałam zamiar przeczytać, ale po tej recenzji chyba zrezygnuję 🙁 Może jest dostępne coś Pani autorstwa na temat prawdy o wychowaniu?
Książkę czytałam. Nie polecam. Za to polecam kursy wg.metody Gordona „Trening skutecznego rodzica”. Książka bez kursu może zrobić zamieszanie w głowie (m.in.wzbudzić złudne nadzieje, że zawsze wszystko się uda, a to utopijne przekonanie). Za to kurs jest świetny, uczy praktycznych umiejętności przydatnych na codzień. Poza tym chcę zaznaczyć: nie zgadzam się z każdą wykładnią rzeczy/problemu p.Gordona, ale to nie kłopot – Gordon nie Pan Bóg, można mieć inne poglądy i opinie niż on.
@Aniela:
"Czy Pani syn nadal tak radośnie sprząta jak wtedy, gdy miał 6 miesięcy?"
Niestety, coraz częściej zdarza mu się z uradowaną miną zanosić buty tam, gdzie ja i mąż mamy zwyczaj je zostawiać (nie koniecznie w szafce na buty) – tu widać nasz destrukcyjny wpływ. Poza tym trochę ewoluował. Wczoraj na przykład, podrygując wesoło, znosił śmieci z placu zabaw do śmietnika. Miałam trochę mieszane uczucia, co do petów w jego małych rączkach, ale zrezygnowałam z ganienia go. Tak radośnie na mnie patrzył, przy każdym wyrzuconym papierku, że nie miałam serca psuć mu zabawy – bo na tym właśnie wg mnie polega nauka w pierwszych latach życia. Dziś z kolei bawił się jakiś kwadrans swoimi świeżo upranymi skarpetkami, które wyjął sobie z miski z praniem, próbował je zakładać; długo szukałam ich potem na podłodze, a okazało się, że leżały w misce i to razem – odłożone tam, skąd były wzięte.
@Aniela:
"Umysł umysłem, ale to nie umysł sprząta ale ręce i nogi człowieka, które poprzez decyzję woli zmuszone są do działania."
A gdzie rodzi się wola? W rękach, nogach, czy w umyśle?
@D.Z.:
"Ono nie jest złe z natury, ale ma właśnie "skażoną" naturę, którą musi "uprawić". Dlatego nie będzie miało trwałej dyspozycji do sprzątania, aż wyrobi sobie odpowiednie cnoty. Wcześniej będą to tylko działania przypadkowe, zabawowe."
Jeśli natura ludzka jest skażona, to przez instynkty, które każą reagować agresywnie w pewnych sytuacjach.
Jeśli natomiast chodzi o sprzątanie, będę bronić stanowiska, że człowiek ma wewnętrzną potrzebę zachowania ładu już od narodzin, a może jeszcze wcześniej. Na poparcie znów przykład mojego dziecka, którego "przypadkowe, zabawowe" działania zmierzają właśnie ku temu, żeby rzeczy wracały na swoje miejsce.
Z moich obserwacji wynika, że zdecydowana większość negatywnych zachowań jest powielaniem wzorców podanych przez dorosłych, a nie wynikiem braku wewnętrznego dążenia do dobra, czy tego, że wola dziecka nie została przełamana do działania we właściwym kierunku.
Przyczyn braku "trwałej dyspozycji" szukałabym raczej w ograniczonych możliwościach małego dziecka do skupienia uwagi, niż w "skażeniu" natury. Wszak jeszcze niedawno wszystkie bodźce zlewały mu się w jedno, dopiero co nauczyło się je odróżniać, a w koło tyle fascynujących rzeczy. Trudno więc oczekiwać, że maleńki brzdąc będzie sprzątał łazienkę pół dnia (chyba, że naprzemiennie np. z chlapaniem po podłodze?). Co nie zmienia faktu, że, aby kiedyś takie sprzątanie przez pół dnia nastąpiło, trzeba w dziecku utrwalać pozytywne zachowania (podkreślam: wynikające wg mnie z wewnętrznej potrzeby).
@D.Z.:
"Twierdzenie, że dzieci nie potrzebują pochwał kłóci się też ze zdrowym rozsądkiem – mam swoje dzieci i wiem, że to nieprawda. "
Tu zgadzam się w 100%. Moim skromnym zdaniem pochwała – wyraz akceptacji i zadowolenia z zewnątrz – jest najlepszą nagrodą i motywatorem do dalszego podążania dobrą drogą.
@P. Aniela
'Na swoim blogu p. R. Szczypka poleca książkę Gordona "Wychowanie bez porażek". To bardzo szkodliwa i niebezpieczna książka szczególnie dla młodych rodziców, którzy o wychowaniu chcieliby dowiedzieć się prawdy.'
Proszę o jakieś szczegóły? Na czym polega jej niebezpieczeństwo i szkodliwość?
Na swoim blogu, w artykule Pedagogika Montessori a naturalizm – ciąg dalszy zamieściłem odpowiedź na Pana artykuł.
Dziękuję i pozdrawiam
Rafał Szczypka
Na swoim blogu p. R. Szczypka poleca książkę Gordona "Wychowanie bez porażek". To bardzo szkodliwa i niebezpieczna książka szczególnie dla młodych rodziców, którzy o wychowaniu chcieliby dowiedzieć się prawdy.
"Wystarczy tylko wykorzystać okres, kiedy umysł uczy się najsprawniej, aby utrwalić pożądane zachowania, a nie przekazywać negatywnych wzorców."
———————–
Umysł umysłem, ale to nie umysł sprząta ale ręce i nogi człowieka, które poprzez decyzję woli zmuszone są do działania.
Czy Pani syn nadal tak radośnie sprząta jak wtedy, gdy miał 6 miesięcy? :-)))
Widziałem nieraz, jak dzieci się bawią. Np. chcą odkurzać, a po paru minutach porzucają odkurzacz, bo się nudzą… Nie twierdzę, że dziecko nie zrobi nic dobrego, nie będzie sprzątało itd. Ono nie jest złe z natury, ale ma właśnie "skażoną" naturę, którą musi "uprawić". Dlatego nie będzie miało trwałej dyspozycji do sprzątania, aż wyrobi sobie odpowiednie cnoty. Wcześniej będą to tylko działania przypadkowe, zabawowe.
Pozwolę sobie wtrącić swoje trzy grosze w temacie "potrzeby sprzątania", a pośrednio i innych dążeń dzieci.
@D.Z.:
"Nie wierzę, powiem więcej, nie widziałem dziecka, które samo z siebie, z własnej potrzeby, zaczyna sprzątać, bo czuje „potrzebę sprzątania”. Ktoś musi mu najpierw wskazać cel oraz namówić lub zmusić do przełamania woli, by zadziałała we wspomnianym kierunku. Takie przełamanie oporu woli wiąże się zawsze z pewnym dyskomfortem psychicznym."
Ja widziałam. Pierwszy raz rzuciło mi się w oczy to, że mój 6-miesięczny wówczas syn uznał, że nakrętka powinna być na słoiku z dżemem, a nie obok i sam z siebie odłożył ją tam podczas śniadania. Poza tym z wielką radością odkłada buty do szafki, misie na półki, klocki do pudełka itp. Nie musiałam mu jakoś szczególnie wskazywać celu – to przecież ja odłożyłam nakrętkę na stole, zamiast zakręcić słoik, wspólnie z nim rozrzucałam też klocki po podłodze. Nie zauważyłam ani razu, żeby odkładanie rzeczy na swoje miejsce wiązało się u mojego dziecka z jakimkolwiek dyskomfortem, wręcz przeciwnie, widzę u niego wewnętrzną potrzebę zachowania ładu i skłonność do poszukiwania wzorców.
Osobiście uważam, że ludzki umysł ma niezwykły talent do zauważania prawidłowości w gąszczu różnych zjawisk i te prawidłowości chętnie przyswaja, a powielanie zgodnych z nimi zachowań tkwi w ludzkiej naturze. Wystarczy tylko wykorzystać okres, kiedy umysł uczy się najsprawniej, aby utrwalić pożądane zachowania, a nie przekazywać negatywnych wzorców.
Wracając do statystyk, ja widziałam osobiście jedno dziecko, Pan żadnego, mamy zatem 1 do… no właśnie: ile dzieci miał Pan przyjemność obserwować dzień po dniu w ich naturalnym środowisku, od narodzin – zanim miały okazję ulec takiemu czy innemu wpływowi otoczenia?
Dziękuję za odpowiedź. Postaram się odpowiedzieć wkrótce. Pozdrawiam. Rafał Szczypka