.
Czy współcześni badacze podważą tezy słynnego eksperymentu Milgrama z lat sześćdziesiątych XX wieku? Pojawiły się nowe analizy i ciekawe wnioski.
W badaniu psychologa społecznego Stanleya Milgrama brali udział ochotnicy przekonani, że przyczyniają się do odkrycia nowych zależności związanych z wpływem kar na nauczanie.
Eksperyment Milgrama – o co chodziło?
Po drugiej stronie szyby siedział współpracownik psychologa. Zwerbowani ochotnicy zadawali mu wcześniej przygotowane pytania i w razie błędnej odpowiedzi razili go odpowiednią dawką prądu. Przynajmniej myśleli, że rażą. W rzeczywistości człowiek ten tylko teatralnie jęczał, ale żadnego bólu nie odczuwał. Gdy któryś z uczestników zaczynał mieć wątpliwości Milgram stanowczo kazał mu kontynuować „tortury”.
W rzeczywistości chodziło o wykazanie w jakim stopniu ludzie są posłuszni autorytetom. Wedle amerykańskiego psychologa uległość autorytetom sprawia, że porzucamy zasady moralne.
Wnioski z tego doświadczenia nasuwają się same: wychowanie przyszłych pokoleń nie może być budowane w oparciu o posłuszeństwo autorytetom. Niewątpliwie dało ono impuls do rozwoju różnych nurtów wychowania wolnościowego, bo tylko takie miało rzekomo sprzyjać zachowaniom asertywnym.
Czy rzeczywiście rozwiązaniem jest porzucenie autorytetów?
Posłuszeństwo rodzicom, szczególnie w pierwszych latach życia, jest wręcz nieodzowne. Bez niego młody człowiek błądzi i ma trudności z opanowaniem własnych słabości czy zachcianek. Dopiero, gdy przy pomocy dorosłych uformuje swój charakter może stać się naprawdę wolny.
Oczywiście przesada w kierunku zbyt dużego podporządkowania nie jest wskazana, ale – zachowując zdrowy rozsadek – rodzice i nauczyciele powinni wspierać młodego człowieka. Bez autorytetów nie ma wychowania. Nie można wylewać dziecka z kąpielą.
Dodam jeszcze, że eksperyment Milgrama wpisywał się w nurt kwestionujący istnienie cnót jako takich, czyli trwałych dyspozycji do ukierunkowanego działania moralnego. Jeśli wpływ autorytetu sprawia, że człowiek porzuca drogę cnoty, to raczej kierują nim przypadkowe bodźce, a nie trwała dyspozycja – wnioskowano. (Ten pogląd nazywa się sytuacjonizmem. Por. książki dr Nataszy Szutty).
Jednak, żeby podważać istnienie sprawności moralnej, należy wcześniej wykazać, że osoby biorące w eksperymencie posiadały ją realnie. Uformowanie cnoty nie jest bowiem łatwe, a wiele osób myli ją z przekonaniami moralnymi.
Nie wierzyli w zagrożenie
Wróćmy jednak do eksperymentu Milgrama. Ostatnio dwaj naukowcy: Matthew Hollander z Uniwersytetu w Wisconsin i Jason Turowetz z Uniwersytetu w Siegen, przeanalizowali 91 wywiadów z uczestnikami legendarnego doświadczenia.
Okazało się, że aż 72% badanych tak naprawdę nie wierzyło, że pomocnikowi Milgrama grozi jakieś realne niebezpieczeństwo. Można powiedzieć, że podejrzewali w tym wszystkim jakieś drugie dno. Chcieli służyć nauce, podporządkowali się wskazaniom naukowca, ale byli przekonani, że nie ma realnego zagrożenia dla osoby znajdującej się po drugiej stronie szyby.
Jak widać sprawa zaczyna być bardziej ciekawa i złożona, niż pierwotnie sądzono. (Nowe analizy opisał Christian Jarrett w: Research Digest).
Przytoczone analizy zachwiały misternie budowaną od lat narracją, jakoby człowiek bezmyślne słuchał autorytetów, nawet w złym. Pewnie ci źle wychowani słuchają, ale dobrze – nie.
Tyle że eksperyment Milgrama odbył się w latach 60, to ile ci ludzie mogą pamiętać po ponad 50 latach (pewnie są w wieku mojego ojca, który ostatni próbował zadzwonić z pilota do telewizora).
Poza tym bazujemy na deklaracjach, a te mogą być inne niż stan rzeczywisty. Jak się posłucha nagrań z tych sesji, to trochę ciary przechodzą. Można posłuchać nagrań tutaj, tylko trzeba trochę przescrollować: https://topflop.pl/eksperyment-milgrama/
Już wcześniej słyszałam o tym eksperymencie. Jak widać ludzie są źli z natury 🙂
Należy jeszcze dodać, że przy powtarzaniu eksperymentu nie uzyskano podobnych wyników!
Mogłabyś coś szerzej opisać? Jestem bardzo ciekawy 🙂